piątek, 2 września 2016

Don't miss your chance l 7

    Od długich minut siedzę w łazience i pracuję nad makijażem oczu. Mam pół godziny do przyjazdu Chanyeola, więc z tego korzystam. Moje oczy są jeszcze bardziej czerwone niż były dotychczas, a cienie jak na złość nie chcą tego zneutralizować w najmniejszym stopniu. Wzdycham co chwilę zły na siebie i fakt, że znowu straciłem cenne godziny snu na leżenie i patrzenie się w sufit. Myśli oraz wspomnienia nie dawały mi spokoju. Ciągle miałem przed oczami Yixinga stojącego na wprost mnie i proszącego o drugą szansę. 
    Dochodzę do wniosku, że już nic innego nie wymyślę, więc odkładam pędzelek i przeczesuję włosy palcami, zaczesując je nijak do tyłu. Utrwalam to lakierem i opuszczam łazienkę po otworzeniu w niej okna. W sypialni spędzam chwilę na wybranie stroju, którym koniec końców są jasne jeansy z podwiniętymi nogawkami oraz biała koszulka, na którą zakładam koszulę o tym samym kolorze. Nie zapinam jej, za to robię to ze srebrną bransoletką, która już po chwili jest na moim nadgarstku. Patrząc na nią, mam wrażenie jakby cztery lata mojego życia były właśnie w niej zamknięte. Wzdycham, rzucając ostatnie spojrzenie w lustrze i opuszczam mieszkanie. 
    Gdy wychodzę z klatki, widzę już zaparkowaną srebrną Hondę oraz jej właściciela, który ubrany jest w jasne jak moje jeansy, lecz te mają ogromne dziury na kolanach, a jego klatę zdobi zwykła, czarna koszulka. Białowłosy opiera się o samochód i bawi się kluczykami. Podrzuca je bądź kręci między palcami, patrząc ku górze na okna bloku, w którym mieszkam. Zsuwa na mnie wzrok i uśmiecha się zadowolony, gdy podchodzę bliżej. Spoglądam na zegarek, który ma umiejscowiony na nadgarstku.
- Jesteś przed czasem - zauważam, gdy nasze spojrzenia się krzyżują, a jego kąciki ust unoszą się jeszcze wyżej. 
- Ty też. 
    Mrugam kilka razy i kiwam głową.
- Nie chciałem żebyś czekał na mnie zbyt długo - tłumaczę, a on otwiera drzwi od strony kierowcy. 
- Ja tak samo. 
    Chłopak wsiada za kierownicę, a ja zaraz za nim robię to samo, siadając na miejscu pasażera. Zapinam sprawnie pas oraz otwieram okno, gdy tylko przekręca kluczyk. Słyszę charakterystyczny pstryknięcie od strony Chanyeola, a chwilę po tym samochód odjeżdża. Dzisiaj jest bardzo ciepło, ale chłodny wiatr łagodzi sytuację panującą na zewnątrz. Nie mam pojęcia gdzie jedziemy i choć strasznie chcę o to zapytać, coś podpowiada mi, że i tak nie usłyszę odpowiedzi. Zostaje mi więc patrzenie na tablice informacyjne, które mijamy jedna po drugiej. Chłopak podgłaśnia radio i zaczyna śpiewać razem z wokalistą. Patrzę na niego, będąc zaskoczonym jego zachowaniem, jednak po chwili po prostu podziwiam ten beztroski widok. Wygląda jakby nie miał żadnych zmartwień, jakby niczym się nie przejmował i jakby płynął do przodu razem z życiem. Zazdroszczę mu tego. 
    Chanyeol przestaje śpiewać i zerka na mnie kątem oka. 
- Dlaczego się uśmiechasz? - pyta zadowolony, a ja powoli mrugam, zdając sobie sprawę z tego, że faktycznie to robię.
- Sam nie wiem - przyznaję rozbawiony, zsuwając okno całkowicie i kładę na jego miejscu łokieć. Opieram głowę o pięść i patrzę na samochody, które mijamy zaraz po wjeździe na autostradę, gdzie chłopak docisnął mocno gaz do dechy. 
    Pędzimy lewym pasem, a kiedy siła wciska mnie w fotel, zastanawiam się gdzie mu się tak śpieszy. Zaraz jednak ta myśl znika, gdy przypominam sobie o jego zawodzie. To było do przewidzenia, że jest jednym z maniaków prędkości. Nie przeszkadza mi to ani trochę, choć kiedy gwałtownie wymija samochód, mam wrażenie że nasz zaraz przechyli się na bok. Kaszlę cicho i prycham rozbawiony, gdy orientuję się, że prawie każdy na nas trąbi. Nie ufam mu, bo go na tyle nie znam, ale coś mi mówi, że przy nim prędzej mielibyśmy wypadek, jadąc zgodnie z prawem, niż nie stosując się do przepisów. Sam nigdy nie narzekałem na łamanie zasad. Czasami trzeba zrobić coś innego żeby w życiu zaczęło być ciekawie. Chyba właśnie dlatego siedzę tu gdzie siedzę. 
    Wyjeżdżamy poza centrum miasta i rejony, które dobrze znam, ale bardziej mnie to bawi niż martwi. Być może jestem już na tyle zmęczony i w głębi zdołowany, że nie myślę rozsądnie, ale dalej go nie pytam o miejsce docelowe ani dlaczego to wszystko robi. Nie chcę tego wiedzieć. Ostatnio zbyt dużo się dowiedziałem i to wszystko popsuło. Chanyeol jest przyjemną odskocznią, której aktualnie potrzebuję.
    Przeciągam się i ziewam, trąc oczy. Gdy dociera do mnie dzwonek mojego telefonu, od razu go wyciągam i odbieram, nie sprawdzając nawet kto dzwoni. Białowłosy ścisza muzykę, za co posyłam mu lekki uśmiech. 
- Gdzie ty jesteś?
- W samochodzie - przyznaję, wyobrażając sobie urażoną minę Luhana.
- Gdzie ty się wybierasz, hm? Chyba nie uciekasz z kraju, by zapomnieć o swojej pierwszej miłości, która złamała ci serce na tysiące małych kawałeczków?
    Ściskam zęby oraz urządzenie, które trzymam w dłoni. Czuję w piersi nieprzyjemne kłucie, więc odchylam lekko głowę i wbijam wzrok w rozmazany krajobraz.
- Nie, nie uciekam z kraju, Luhan - mówię, a mój głos jest na tyle mechaniczny, że przyciągam nim wzrok kierowcy. - Nie powiem Ci gdzie jadę, bo sam tego nie wiem.
    W słuchawce panuje cisza przez krótką chwilę, natomiast obok słyszę cichy pomruk rozbawienia.
- Jak to nie wiesz? Chyba z nim nie je...
- Nie, nie jestem z nim. Odezwę się do ciebie wieczorem, jak wrócę do domu - zapewniam, a następnie się rozłączam. 
    Spoglądam na komórkę, którą wyłączam, a następnie rzucam gdzieś na tyły samochodu. Wypuszczam z siebie głośno powietrze, jakbym próbował pozbyć się całego spięcia, które we mnie wzrosło w ostatnich minutach. Zerkam kątem oka, czując na sobie wzrok.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza. - Macham ręką, mając namyśli telefon na tyłach samochodu.
- Nie, spoko - zapewnia, kiwając do siebie głową i wraca do patrzenia na drogę. Po krótkiej chwili wyciąga z kieszeni komórkę i mi ją podaje. - Mój też wyłącz i rzuć na tyły - mówi, gdy spoglądam na jego telefon, a potem pytająco na niego. - Skoro ty się wyłączasz od świata, to ja również. - Uśmiecha się, a ja nie do końca rozumiejąc dlaczego, robię to o co prosi.
    Przez kolejne długie kilometry samochód wypełnia głośna muzyka oraz zachrypnięty głos chłopaka. Mój humor pogorszył się jeszcze bardziej po krótkiej rozmowie z przyjacielem, więc milczę przez długą część drogi, a kiedy zauważa, że naprawdę nie mam ochoty rozmawiać, po prostu zajmuje się śpiewaniem, przestając mnie zagadywać. Mimowolnie wsłuchuję się w to jak wypowiada słowa angielskich piosenek i nie wytrzymuję, podśmiewając się. Poprawiam go co drugi wyraz, a on zapewnia, że tak właśnie powiedział. Patrzę na niego i słucham jak kaleczy ten język. Pochylam się w pewnym momencie do przodu na tyle ile pozwala mi pas oraz zakrywam twarz dłońmi, błagając go, by przestał. Nim się orientuję, chłopak wręcz specjalnie źle wymawia każde słowo głośno je akcentując, a ja tylko zaczynam się śmiać z nowych słów, które wymyślił swoją oryginalną wymową. Ścieram łzę z kącika oka, a on zatrzymuje się. Unoszę głowę i wyglądam ciekawie za okno. Mrugam powoli, a potem posyłam wzrok pustemu siedzeniu obok. Wysiadam szybko z samochodu i podchodzę do wysokiego chłopaka, który przeciąga się i bierze głęboki wdech.
- Ile my jechaliśmy? 
    Chłopak zastanawia się, spoglądając na zegarek.
- Jakieś trzy godziny, ale to nie jest cel naszej podróży - zapewnia, zakładając ręce za głowę.
    Patrzę dookoła aby rozeznać się po okolicy i zawieszam wzrok na wielkim budynku, który stoi nieopodal nas. Robię kilka kroków do przodu, zastanawiając się jak właściwie powinienem zareagować. Z jednej strony jestem zaskoczony, bo to ostatnie czego bym się spodziewał, a z drugiej chce mi się śmiać. Odwracam się przodem do wyższego mężczyzny i opuszczam luźno ramiona. Na moją twarz ciśnie się uśmiech.
- Poważnie? - pytam rozbawiony. - Tor gokartowy? 
    Chanyeol wzrusza ramionami i podchodzi do mnie bliżej, burząc spory dystans, który się między nami wytworzył. Wsuwa dłonie do kieszeni, a następnie głęboko oddycha, podziwiając budynek. Mam wrażenie, że to miejsce dobrze mu się kojarzy bądź przynosi miłe wspomnienia. 
- Nie myśl sobie, że jestem jakimś maniakiem samochodów - mruczy z leniwym uśmiechem. - To miejsce jest kawałek od miejsca, do którego cię zabiorę i pomyślałem, że fajnie będzie pojeździć. - Odwraca głowę w moją stronę i taksuje wzrokiem moją twarz. - Jak się wyżyjesz, to poczujesz ulgę.
- Dlaczego miałbym chcieć się wyżyć? - prycham rozbawiony, gdy ruszamy przed siebie.
    Nie odpowiada mi, po prostu wchodzimy do środka, a następnie podchodzimy do lady, za którą siedzi młoda kobieta. Opłacamy karnety, wybieramy numer gokarta, który nas interesuje oraz wypożyczamy odpowiednie stroje. Przechodzimy do szatni, w której przebieramy się w kombinezony. Uznajemy, że tak będzie nam wygodnej niż jak założymy je na ubrania. Nasze własności zostawiamy w szafkach i idziemy na tyły budynku. Rozglądam się dookoła, nie przypuszczając, że tor będzie tak duży. Patrząc przed siebie nie jestem w stanie stwierdzić jak daleko on sięga. Jest ogromny i posiada pełno ostrych zakrętów, już nie mogę się doczekać. Chanyeol szturcha mnie lekko w ramię, przypominając o naszych pojazdach i idę za nim. Podchodzimy do mężczyzny, który podaje nam kaski, a następnie wręcza kluczyki do przygotowanych gokartów. Uśmiecham się, widząc idealnie wypolerowane cudeńko. Opuszkami palców gładzę po namalowanej czwórce i wsiadam. Macam wszystko do czego tylko dosięgnę, a do moich uszu zaraz dociera śmiech. Przekręcam głowę, spoglądając jak Chanyeol wsiada do gokarta z numerem sześćdziesiąt-jeden.  
- Widać, że to twój pierwszy raz - komentuje rozbawiony, a następnie pyta z zadziornym uśmieszkiem. - Gotowy? 
    Kiedy pracownik wytłumaczył mi na szybko co i jak, kiwam do niego głową, potwierdzając moją gotowość.
    Ruszamy w tym samym momencie z głośnym piskiem, jednak białowłosy prędko mnie wyprzedza i przejmuje prowadzenie. Z początku nie szaleję, żeby rozeznać się ze wszystkim, ale kiedy łapie mnie pewność siebie, dociskam gaz do dechy. W porównaniu z Chanyeolem, obijam się i nie wyrabiam z początku na zakrętach. On prowadzi jakby bywał tu przynajmniej kilka razy w tygodniu. Nie chcę być gorszy, więc zerkam gdy mam okazję, w którym momencie mężczyzna przyśpiesza, w którym zwalnia, a w którym hamuje na dosłownie ułamek sekundy. Nie staram się go naśladować, staram się wyłapać co i kiedy robić, a następnie ukształtować swój własny styl.
    Wyrównuję z pojazdem o numerze sześćdziesiąt-jeden. Zresztą żadnego innego na torze nie ma. Jesteśmy sami. Nie jedziemy łeb w łeb, zaraz go mijam, ale on nie daje za wygraną i mnie przegania. Prycham rozbawiony, wyczuwając konkurencję i jak ze zwykłej rozrywki tworzy się wyścig. Przyjmuję wyzwanie i staram się czasami drifftować, wymijając go przy tym. W momencie, gdy zbliżamy się do siebie, próbuję chociaż na chwilę na niego zerknąć, ale kask umożliwia mi dojrzenie jego wyrazu twarzy. Mimo wszystko jestem przekonany, że bawi się równie dobrze co ja. Nie mam pojęcia czy zwalnia specjalnie, ale sprawnie wyprzedzam czarno-czerwony gokart i jadę przed siebie. Widzę przed sobą prosty odcinek, który ciągnie się daleko, więc nie ograniczam się. Maszyna pędzi tak szybko jak tylko może, rzuca mną momentami, a przez ciało przechodzą mocne wibracje. Oblizuję wargi, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy i skupiam uważnie wzrok na drodze. Nie wiem kiedy spodziewać się zakrętu, ale nie chcę zwalniać. Czuję się przyjemnie wolny i niczym nieograniczony. W myślach dziękuję Chanyeolowi za wybór tego miejsca, bo faktycznie w jakiś sposób zaczyna być ze mną o wiele lepiej. Czuję się lżejszy.
    Nie jestem pewny ile tak jeździliśmy, ale zrobiliśmy trzy pełne okrążenia. Taka jazda okazała się być bardziej męcząca niż przypuszczałem, dlatego też cieszę się, że postanowiliśmy nie ubierać kombinezonu na ubrania - byłyby całe przepocone. 
    Wysiadam z gokarta, a moje nogi przez moment są jak z waty. Oddaję kask pracownikowi zaraz po zdjęciu go z głowy i przeczesuję palcami wilgotne włosy. Mój oddech jest nieco szybszy, a w ustach mam nieprzyjemną suchość. Uśmiecham się wdzięcznie, gdy Chanyeol podaje mi butelkę schłodzonej wody, podczas gdy sam już bierze duże łyki ze swojej. Popijając schłodzoną ciecz wchodzimy do budynku, modląc się w głębi o dostęp do pryszniców. Przecieram mokre usta i siadam na ławce, opierając plecy o chłodne szafki. Odchylam głowę i unoszę kąciki ust, wypuszczając ciężki wdech. Czuję jak po całym ciele przechodzą mnie przyjemne prądy i jak krew w żyłach płynie szybciej. 
- Masz zamiar się myć? - pyta rozbawiony, sprowadzając mnie na ziemie. Po raz kolejny.
    Przesuwam na niego wzrok i kiwam głową, wstając. Podchodzę do niego i patrzę dookoła.
- Gdzie są prysznice? 
- Tu ich nie ma - przyznaje, drapiąc się po mokrym karku. - Właściciel toru jest również właścicielem motelu, który jest piętro wyżej. Tam się ogarniemy i jedziemy dalej. 

~~~
    Czysty i ubrany siedzę na łóżku, susząc włosy, podczas gdy Chanyeol korzysta z wolnej łazienki. Jest kilka minut po wpół do siedemnastej i dopiero teraz zaczynam odczuwać głód. Starałem się szybko umyć, tak jak mnie prosił. Chciał jak najszybciej się ze wszystkim uwinąć przez to, że nasza wycieczka nie kończyła się w tym miejscu. 
    Odkładam suszarkę i przeczesuję włosy palcami jako, że nie noszę ze sobą grzebienia czy szczotki. Oddycham głęboko, wstając i podchodzę do okna, opierając dłonie o parapet. Dostrzegam knajpę po drugiej stronie ulicy i zastanawiam się czy mamy zamiar tam iść, w końcu ja nic nie wiem. Odwracam się, słysząc chrząkanie. Chanyeol stoi przede mną ubrany i pociera swoje białe włosy małym ręcznikiem. Jego wyraz twarzy jak zwykle jest beztroski. Opada na łóżko, przekręcając się na brzuch i chwyta za urządzenie, które odłożyłem chwilę temu. Przesuwa włącznik i zaczyna nakierowywać gorące powietrze na mokre kosmyki. Przyglądam mu się chwilę, a następnie przy nim siadam. 
- Po drugiej stronie ulicy jest knajpa, pójdziemy coś zjeść?
    Chłopak spogląda na mnie, a następnie siada, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.
- Adrenalina opadła i zacząłeś odczuwać głód? - pyta rozbawiony, a ja drapię się po tyle głowy. 
- Trochę. Jadłem dzisiaj tylko śniadanie - przyznaję, przenosząc wzrok na jego włosy, które przeczesuje na bieżąco palcami. 
      Kiwa głową, zerkając w stronę okna, przez które chwilę temu podziwiałem okolicę oraz budynek z jedzeniem. 
- Pójdziemy - potwierdza, a mój żołądek odczuwa ulgę, słysząc to. 
    Wstaję więc i idę ubrać buty.

~~~
    Siedzimy przy stoliku, podczas gdy kobieta podaje nam nasze zamówienie. Obydwoje zamówiliśmy dwie porcje bulgogi. Zdecydowanie potrzebujemy energii po takim wysiłku. Cały czas próbuję dowiedzieć się gdzie jedziemy, jednak nie dostaję konkretnej odpowiedzi. Wiem tylko, że owe miejsce jest praktycznie obok i samochodem to zaledwie dwadzieścia minut drogi. Kiwam głową nie naciskając, bo wiem, że to bez sensu.
    Jedzenie smakuje raczej przeciętnie, ale jestem tak głodny, że chętnie zjadłbym drugą porcję, ale mężczyzna mi na to nie pozwala. Twierdzi, że będziemy mieli sporo do jedzenia na miejscu, więc już podoba mi się to co zaplanował. Bawi go to, a ja nie wiem o co mu chodzi. 
    Podczas zajadania się nie milczymy, cały czas rozmawiamy. Po raz kolejny, kończąc jeden temat zaczynamy kolejny. Nie wiem jak to się dzieje, ale nie narzekam. Chłopak cały czas mnie zaskakuje. Słucham go z wielką przyjemnością i z jeszcze większą rozpoczynam z nim dyskusję. Jestem ciekawy jego zdania, tak samo jak on mojego, a przynajmniej takie mam wrażenie. Znowu utwierdzam się w przekonaniu, że lubi się uśmiechać. 
- Zawsze jesteś tak pozytywnie do wszystkiego nastawiony? - pytam, dopijając wodę.
- W każdej sytuacji staram się myśleć pozytywnie - odpowiada, a ja prycham rozbawiony i kiwam głową. 
    Nieciężko jest to zauważyć.
~~~
    Podróż w samochodzie faktycznie mija szybko, tak jak mnie zapewniał. Krajobraz, który mijamy jest inny niż się spodziewałem, ale nie czuję się tym zawiedziony. Mijamy lasy na zmianę, przejeżdżając przez nie. Rozmawiamy i to dużo, ciągle dowiaduję się o nim nowych rzeczy. Nie jestem pewny, kiedy to ja zacząłem zadawać więcej pytań od niego. Obydwoje zapominamy o wyłączonych telefonach leżących gdzieś na tyłach samochodu oraz o miejscu, w którym na co dzień żyjemy. Przy Chanyeolu nie ma tego co było lub co będzie, liczy się to co jest teraz, w tym momencie.    
    Mężczyzna zatrzymuje się, a kiedy spoglądam w jego stronę, zastaję puste siedzenie. Znowu. Zbieram się i wysiadam szybko z pojazdu, podchodząc od niego. Rozglądam się, mrużąc lekko oczy na słońce, które z każdą chwilą jest coraz niżej. 
    Nie ma tu nic, kompletnie nic poza drewnianą chatką, która kiedyś prawdopodobnie robiła za jakiś sklepik albo punkt informacyjny. Na boku stoi bordowy oraz średniej wielkości bus, wokół którego jest mnóstwo osób czego się nie spodziewałem. Musi być tu coś niesamowitego, skoro tylu turystów walczy o miejsce u kierowcy, który sprzedaje bilety.
    Odwracam głowę i przyglądam się uważnie białowłosemu.
- Co ty wymyśliłeś?
    Chłopak unosi wysoko kąciki ust i śmieje się krótko, w tym samym czasie wyciągając z bagażnika spory plecak, który zakłada na plecy.
  - To jeszcze nie koniec, bo możemy - wskazuje bordowy busik - podjechać nim do celu albo przejść się na nogach. Własnym samochodem niestety jest zakaz.
- Chanyeol - mówię i otacza mnie dziwnie ciepłe uczucie.
- Po prostu powiedz czy wolisz iść na nogach, czy jechać, bo jak jedziemy to musimy się zbierać zanim nam odjedzie. 
    Wzdycham, drapiąc się po szyi i patrzę dookoła. 
Zadupie.
Ile się idzie na nogach?
- Sądzę, że z jakieś dwadzieścia minut - przyznaje, po czym łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w stronę pojazdu. 
    Spoglądam na jego dłoń, która bez problemu oplata cały mój nadgarstek. Idę za nim, nie skupiając się jednak na patrzeniu przed siebie czy pod nogi. Skupiam się na tym, że nie czuję żadnego pieczenia bądź nieprzyjemnego parzenia na jego dotyk. To kolejna przyjemna odmiana.
    Siedzimy w tym małym oraz przepełnionym ludźmi busie, a pojazd niesamowicie się wlecze ze względu na turystów, którzy postanowili wybrać się pieszo. Co chwilę ktoś wzdycha bądź wierci się w miejscu, a ja tylko podpieram się o oparcie czyjegoś fotela i przeskakuję z nogi na nogę. Nie mam nawet jak popatrzeć za okno, bo ludzie je pozasłaniali przez rażące po oczach zachodzące słońce. Chanyeol mnie łapie w pasie i lekko przesuwa, podczas gdy on sam podchodzi do kierowcy i zamienia z nim kilka słów. Zerkam w jego stronę, a bus zatrzymuje się. Chłopak mnie woła, wysiadając, więc pędzę za nim zdezorientowany, zerkając jak drzwi się zamykają i nikt poza nami nie wysiada. Patrzę na niego w tym samym momencie, gdy wiatr mocno dmucha, rozczochrując nasze włosy. Przymruża lekko oczy i kiwa głową w stronę poniszczonych, kamiennych schodów. Ruszam za nim, jednak gwałtownie staję i odwracam się, słysząc dźwięk fal. Stoimy na wysokim poziomie, przez co idealnie widzę jak woda rozciąga się na niewyobrażalną skale. Nie mam pojęcia co tu robimy, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziałem podobny do tego widok. Z centrum Busan nie jest niesamowicie daleko nad morze, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze. 
- Gdzie my jesteśmy? - pytam, a on staje obok mnie. - Nie musieliśmy jechać aż trzech godzin. Nad morze nie ma nawet godziny.
- Nie wziąłem cię tu z myślą przyjazdu nad morze. - Spoglądam na niego, jak wsuwa duże dłonie do kieszeni. Wiatr cały czas przeczesuje jego włosy. - W zwykłych podróżach nad morze nie ma już nic niezwykłego, to oklepane. 
- Więc? - prycham rozbawiony, a on ciągnie mnie za koszulę ku schodom. Idę za nim po kamiennej drodze, która prowadzi do lasu. 
- Haedong Yonggungsa, mówi ci to coś? - pyta, a ja z nim wyrównuję, gdy wchodzimy pomiędzy pierwsze drzewa. 
- Tak, jest tu świątynia - mówię, dalej nie rozumiejąc dlaczego wybrał to miejsce.
    Chanyeol kiwa głową rozbawiony, a ja znowu nie wiem o co mu chodzi. Podwijam rękawy koszuli, a przez głowę przebiega mi myśl, że za dużo sobie wyobrażałem. Miałem małą oraz cichą nadzieję na coś niezwykłego, a póki co szwendamy się po lesie.
- Zawsze wszystko widzisz tak ogólnie i tak jak jest coś czemuś przypisane?
    Patrzę na niego, zastanawiając się o co mu chodzi. 
- Dobrze powiedziałeś, - potwierdza - ale to miejsce to nie tylko świątynia. Zresztą, zobaczysz. 
    Oddycham głęboko, kiwając głową i idąc przy jego boku. Zerkam na jego plecak, zastanawiając się co on w nim niesie, skoro nie poinformował mnie, że mam coś zabrać. Nie mam nawet kąpielówek przy sobie ani na sobie, bo nie wiedziałem gdzie się wybieramy. Trochę żałuję, ale nie wspominam o tym, aby znowu nie oberwać. Zmierzamy przed siebie kamienną drużką, która prowadzi przez las. Nie ma tu nic poza krzakami, drzewami oraz zwierzętami. Z drugiej strony to chyba to, czego faktycznie potrzebuję. Niesamowita cisza i spokój. Nikogo nie słychać, żadnych krzyków ani głosów osób trzecich. Jesteśmy tu sami, a wszystko dookoła wydaje się być ogromne.
    Jesteśmy na miejscu, a tak przynajmniej mi się wydaję. Chanyeol wymija mnie, przyśpieszając kroku i kieruję się do drewnianego domku. Jest malutki jakby było tam jedno pomieszczenie, a gdy wchodzimy do środka okazuje się, że faktycznie tak jest. Patrzę dookoła, będąc pod małym wrażeniem. Wielkością jest jak mój salon, a jedyne co ma z wyposażenia to dwa pojedyncze łóżka po dwóch stronach oraz mała lodówka. W ścianach są trzy spore okna, więc w środku dnia na pewno nie ma problemu z oświetleniem, o ile ktoś tu mieszka. Białowłosy odkłada plecak na jedno z łóżek, więc chyba sobie je właśnie zaklepał. Oddycham głęboko, nie wiedząc za bardzo co zrobić ani jak się zachować, więc podążam za mężczyzną. Wychodzimy z chatki i kierujemy się na jej tyły. Morze jest bliżej niż mi się wydawało, przebija się między przerzedzonymi drzewami na końcu lasu, gdzie właśnie jesteśmy. Podchodzę trochę bliżej i zauważam, że trzeba zejść bądź zbiec z małej trawiastej górki aby znaleźć się przy wodzie. Odwracam się, podchodząc do miejsca przeznaczonego na ognisko. Park znosi suche oraz spore kawałki drewna, które pochowane są w małej budce przy domku. Pomagam mu, a on tylko się uśmiecha.
- Powinienem zapytać skąd masz klucz i skąd znasz to miejsce? - pytam, zerkając na niego.
    Unosi głowę i mi się przygląda, klaskając w dłonie, by pozbyć się z nich brudu.
- Dlaczego mnie pytasz co powinieneś zrobić?
    Siadam na trawie głęboko oddychając, ale nie spuszczam go ze wzroku. 
- W porządku - prycham rozbawiony. - Skąd masz klucz i skąd znasz to miejsce?
    Chanyeol znika na chwilę w domku, po czym wraca ze swoim bagażem. Wyciąga z plecaka butelkę z przezroczystą cieczą, a następnie oblewa nią drewno. Odsuwam się trochę do tyłu, tak jak mi każe, a chwilę potem rzuca niedbale podpaloną zapałkę. Przez krótki moment czuję pieczenie na twarzy od gorącego powietrza, które przy mnie buchnęło. Cały czas mam go na oku, czekając aż skończy się przeciągać i odpowie mi na pytanie. 
- Wiesz co w życiu jest przydatniejsze od pieniędzy? - pyta, siadając obok mnie. Z każdą chwilą coraz bardziej ogarnia mnie ciepło spowodowane pobliskim płomieniem, a on to ewidentnie dostrzega, kiedy przyglądamy się sobie.
- Jest coś takiego? - śmieję się, przekręcając głowę i wbijam wzrok w rosnący przed nami ogień. 
    Mruczy potwierdzająco, po czym sięga do plecaka, zaczynając w nim grzebać.
- Tak zwane znajomości, Baekhyun - mówi. - Nie musisz mieć pieniędzy jak lodu, jeśli masz odpowiednich ludzi, w odpowiednim miejscu.
    Zastanawiam się nad jego słowami, a następnie kiwam głową, zgadzając się z tym. Chłopak śmieje się krótko i wraca do grzebania w plecaku, ale ja cały czas przyglądam się jak ogromny płomień przed nami powoli kołysze się na boki. Uśmiecham się pod nosem, zginając nogi w kolanach i obejmuję je rękami. Oddycham głęboko.
- Jeśli jesteś głodny, to mamy sporo jedzenia w lodówce - mówi, a ja obracam głowę w jego stronę. Zsuwam wzrok na butelkę, którą trzyma za szyjkę i wyciąga w moją stronę. Lustruję ciecz i nie jestem do końca pewny jaki ma kolor. W blasku płomieni wydaje się być zielono-pomarańczowa. Chwytam za nią i obracam w palcach. - Ale myślę, że to ci na razie wystarczy.
    Uśmiecham się, siadając po turecku i kiwam głową. Nie czuję się głodny, a wszystkim zafascynowany. Poza tym, smak najprawdopodobniej jakiegoś tłustego dania mógłby mi zniszczyć rozkosz na języku, która na pewno pojawi się po wzięciu łyka. Prostuję plecy i wbijam wzrok w jego dużą dłoń, którą kładzie na mojej i lekko zaciska. Spód butelki dociska lekko do mojego uda w tym samym czasie, zdejmując kapsel końcem zapalniczki. Przenoszę powoli na niego wzrok i dziękuję. Nie zwlekając, przyciskam zaraz gwint do ust. Pierwsze krople lądują na moim języku, a mnie lekko wykrzywia. Napój jest specyficzny. Pierwsze co czuję, to wyraźna zawartość jakiegoś mocnego kwasku, a gdy kwaśność mija, pojawia się lekka i przyjemna słodycz, która uzależnia od pierwszych łyków. Zbiera mi się w ustach ślina i czuję jak moje policzki zaczynają lekko mrowić i ściąga je od środka. To przyjemne uczucie, ale trochę łaskocze. Odsuwam butelkę i oblizuję powoli usta, ściskając powieki. Mlaskam językiem, dopiero teraz wyłapując smak alkoholu.
- Nie jestem pewny jak to skomentować - przyznaję, przyglądając się butelce. - Alkoholu prawie nie czuć, za to jest mocno kwaśne. - Kiwam głową na nowo, oblizując wargi i przebiega mi po plecach ostry dreszcz gdy przez gardło przechodzi mi kolejna dawka kwasku. - Potem pojawia się słodycz podobna, ale nie taka sama jak przy tych wcześniejszych. 
- Po tym jak cię wykrzywiło byłem pewny, że odłożysz to na bok - powiedział, śmiejąc się. - Ale jak o tym mówisz, to twoje oczy tak błyszczą, jakbyś zakochał się od pierwszego wejrzenia.
    Przenoszę na niego wzrok, a on otwarcie mi się przygląda. Nie odwraca wzroku, nie szuka innego zajęcia. Nie udaje, że mnie nie obserwował. Cały czas to robi. Przełykam sporą ilość śliny, która mi się nagromadziła w ustach i tym razem moje gardło pieści cukierkowa słodycz. 
- Chcesz spróbować? - pytam, wyciągając butelkę w jego stronę.
    Chłopak kręci głową i wyciąga ze swojego plecaka puszkę, którą okazuje się być Jack Daniels.
 - Wypiłem już tego paskudztwa, co niemiara. Więcej nie przejdzie mi przez gardło - mówi, otwierając swój alkohol.
    Wzruszam lekko ramionami i biorę się za picie mojego drinka. Za każdym razem wykrzywia mnie tak samo mocno.
- Zostajemy tu na noc, prawda? - pytam po chwili, przypominając sobie o łóżkach.
- Prawda - mruczy między łykami.
    Odchylam głowę i wbijam wzrok w coraz to ciemniejsze niebo. Widać pierwsze gwiazdy i nie trzeba nawet wytężać wzroku. Są jak na wyciągnięcie ręki przez brak świateł wychodzących z każdego możliwego kąta w mieście. Przymykam oczy i przechylam się do tyłu, kładąc się na ziemi. Wsuwam jedną z rąk pod głowę, a spód butelki opieram o brzuch. Dookoła panuje cisza, którą przerywa jedynie strzelanie z ogniska. Zero dzwoniących telefonów, zero dobijania się do drzwi i żadnego listu czekającego na wycieraczce. Czuję się jakbym wyjechał gdzieś naprawdę daleko, w obce miejsce, a to tylko kilka godzin od domu. Ogarnia mnie przyjemne uczucie i gorąc spowodowany ogniem w pobliżu moich nóg. Wzdycham głęboko i otwieram oczy. 
- Chanyeol? - Wymawiam po chwili jego imię, a przez ciało przechodzą mi delikatne dreszcze.     
- Hm? 
- Śpijmy na zewnątrz. 

1 komentarz:

  1. Hej,
    och jaką wspaniałą wycieczkę Chanyeol zorganizował ;)  tak niedaleko miejsca zamieszkania, a jednak cisza, spokój...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń