piątek, 2 września 2016

Don't miss your chance I 5

    Zegarek pokazuje 5.34, a ja siedzę na masce srebrnej Hondy, która stoi zaparkowana na samej górze parkingu. Budynek jest naprawdę wysoki, więc jest niesamowity widok na całą okolicę i leniwie wschodzące słońce. Niebo jest prawie że bezchmurne, a mimo wczesnej godziny jest naprawdę przyjemnie. Mam na sobie cały czas moje ubranie robocze, jednak na ramionach zamiast marynarki znajduje się bluza. Jestem zmęczony po całej nocy w hotelu i chętnie poszedłbym spać, lecz z drugiej strony czuję się podekscytowany i wiem, że w tej chwili na pewno bym nie zasnął. Odwracam głowę i spoglądam na Chanyeola, który kręci na palcu kluczykami od samochodu oraz patrzy przed siebie. Jego twarz delikatnie oświetlają promienie słoneczne, a lekki podmuch wiatru przeczesuje białe włosy. Chcę go zapytać dlaczego przyjechał po mnie na przystanek, skoro nawet mój były podczas związku rzadko kiedy to robił albo dlaczego przywiózł mnie akurat tutaj. W samochodzie prawie w ogóle się nie odzywaliśmy i teraz też obydwoje milczymy. Patrzymy przed siebie, obserwując jak niebo z każdą chwilą zmienia barwy, a miasto budzi się do życia. 
    Chłopak bez słowa wstaje i idzie na tyły samochodu. Otwiera bagażnik, w którym grzebie przez dłuższą chwilę. Gdy wraca, opiera się o maskę i wyciąga do mnie rękę, w której trzyma szklaną butelkę. Różni się ona od tych dwóch poprzednich, które od niego dostałem, ale etykietka jest bardzo podobna. Ciecz jest koloru pastelowego niebieskiego i wygląda trochę jak mydło. Biorę ją i przyglądam się uważnie nalepce, powoli mrugając. 
- Bez alkoholu?
    Chłopak się śmieje, patrząc na mnie.
- Zaraz pomyślę, że masz z nim problem jak Luie - mówi rozbawiony. 
    Prycham rozbawiony pod nosem.
- Po prostu wydaję mi się, że ma tą samą nazwę co drinki, które mi dałeś na imprezie. 
- Bo ma. - Kiwa głową, a ja wącham zawartość. 
    Pachnie jak wata cukrowa i guma balonowa w jednym. Oblizuję usta, a następnie biorę mały łyk na skosztowanie. Moje źrenice się rozszerzają w tym samym momencie, gdy kubki smakowe wpadają w szał. Odsuwam szkło od ust i patrzę na to szeroko otwartymi oczami. Napój jest dziwnie lekki, a po przełknięciu pozostaje smak oraz uczucie jak po rozgryzionych cukierkach pudrowych.
- Pytałem o to wczoraj w knajpie, ale kelnerka nie wiedziała o czym mówię... - Patrzę na etykietkę oraz nazwę tego napoju. Próbuję ją rozszyfrować, ale nie umiem tego języka. Nigdy nie miałem z nim styczności. - Francuski?
    Białowłosy porusza głową, potwierdzając i spoglądając na butelkę, a potem na mnie.
- Rozumiesz? - pyta.
    Dobrze widzę cień uśmiechu malujący się na jego twarzy, na co marszczę lekko nos i wzdycham.
- Nie, nigdy się nie uczyłem tego języka. W szkole miałem angielski i chiński, a w trakcie pracy byłem zmuszony podłapać trochę japońskiego.
    Uśmiecha się szerzej, ale nic nie mówi. Nie ma zamiaru mi tego przetłumaczyć, więc zapisuję sobie w głowie, żeby zrobić to, kiedy wrócę już w domu. 
    Sięgam po kolejny łyk, a moje kubki smakowe reagują tak samo jak za pierwszym razem. Oddycham głęboko, odchylając głowę i przymykam oczy. Kręcę w dłoni butelką, rozkoszując się smakiem, który pozostaje jeszcze długo na moim języku. Podoba mi się to miejsce, mam dziwne wrażenie jakby czas stawał tutaj w miejscu, a wszelkie zmęczenie i zmartwienia odchodziły w nieznane.
    Otwieram oczy, wbijając wzrok w poranne słońce, które jeszcze nie drażni oczu. Powiewa delikatny, przyjemny wietrzyk, który przeczesuje nam włosy. Spoglądam na chłopaka.
- Podobno o mnie pytałeś. Dlaczego?
    Wzrusza lekko ramionami. 
- Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na rozmowę. - Zauważa na co kiwam głową, przypominając sobie mojego zgonującego przyjaciela. - Uznałem, że szkoda byłoby tak po prostu zapomnieć o jedynej na tej planecie osobie, której smakują te paskudztwa. 
    Prycham cicho rozbawiony i odruchowo spoglądam na butelkę opróżnioną już do połowy.
- I dlatego przyjechałeś o piątej rano po obcą osobę?
- Każdy pretekst jest dobry, by się poznać - mówi, znowu wbijając we mnie ten wzrok. 
    W jego spojrzeniu jest coś co sprawia, że ściska mnie w brzuchu. Nie jest to nieprzyjemne, po prostu dziwne i zdecydowanie inne od tych wszystkich spojrzeń, których doświadczyłem w życiu. Patrzymy na siebie chwilę, na co kręcę lekko głową i opróżniam butelkę kilkoma wolnymi łykami. Chcę się rozkoszować tym niesamowitym smakiem, bo nie wiem kiedy następnym razem będę miał okazję znowu się tego napić.
    Gdy wsiadamy do samochodu, pytam go gdzie mogę to kupić, ale on nie chce mi powiedzieć. Twierdzi, że to tajemnica i że jak się dowiem to będę sobie kupował całe skrzynki, a za tydzień cała magia tego smaku zniknie. Być może ma racje, dlatego nie naciskam. Odjeżdża, a ja cały czas patrzę za okno. Nawet nie wiem kiedy całe zmęczenie ze mnie wyparowało. Nie chcę mi się spać, czuję się zdecydowanie za bardzo podekscytowany i nie wiem czy to wina kolorowego picia czy tego, że siedzę o szóstej rano w samochodzie kolesia, którego poznałem wczoraj na imprezie. Jest szalony tak jak moje przeczucie mi to podpowiadało. Normalna osoba nie przyjechałaby po kogoś obcego, tylko po to żeby zabrać go na dach i popatrzeć jak miasto budzi się do życia. 
    W hotelu pracuję ponad dwa lata, często mam na nocki, więc wracanie nad ranem nie jest dla mnie czymś niezwykłym. Nigdy jednak nie przywiązałem uwagi do leniwie wznoszącego się słońca, byłem na to zbyt znudzony i senny. Zwykle, gdy opuszczam hotel przed oczami widzę tylko i wyłącznie prysznic oraz łóżko, bo to jedyne czego potrzebuję, ale dzisiaj zobaczyłem srebrną Hondę czekającą na mnie na przystanku autobusowym. 
- Jesteś zmęczony, co? - pyta, a jego głos mnie ściąga na ziemie. Po raz kolejny. 
    Mrugam kilka razy, stoimy na światłach.   
- To dziwne, ale nie - przyznaję, przekręcając głowę w jego stronę.
    Uśmiecha się leniwie pod nosem.
- Pytałem o twój adres, nie wiem gdzie mam cię zawieźć. 
- Pytasz ludzi gdzie pracuję, ale nie pytasz gdzie mieszkam? - prycham rozbawiony, kiedy spogląda na mnie cały czas z tym samym uśmieszkiem. Odwracam głowę i wbijam wzrok w przednią szybę. Podaję mu adres, choć nie wiem sam dlaczego przychodzi mi to tak łatwo.
~~~
    Chanyeol zatrzymuje się pod moim blokiem, a ja odpinam pas i patrzę w jego stronę. To był zdecydowanie najlepszy powrót do domu w całej mojej karierze. Najbardziej wygodny i zabijający rutynę ciągnącą się już od bardzo dawna. 
- Dziękuję - mówię szczerze, a on kiwa głową.
- Nie ma za co. 
    Zdecydowanie jest za co, jednak postanawiam nie mówić tego na głos. Wysiadam i patrzę jak trzyma wyciągniętą rękę w moją stronę. Nie mam pojęcia o co mu chodzi, więc powoli mrugam, podziwiając jaka jest duża. 
- Butelka - mówi, na co przekręcam niezrozumiale głowę w bok. - Oddaj mi butelkę - śmieje się. 
    Patrzę po sobie i dostrzegam ją w kieszeni bluzy. Uśmiecham się przepraszająco i niechętnie mu ją oddaję. Nie wiem do czego jest mu potrzebna, ale podejrzewam, że to kwestia tego żebym z nią nie chodził po sklepach i nie wypytywał. Zabiera ją, gładząc przy tym moją dłoń. Nie mam pojęcia czy to było przypadkiem, czy celowo, ale jego skóra jest zdecydowanie bardziej szorstka od mojej. Nieciężko o to, bardzo dbam o dłonie. Odsuwam się od pojazdu, trzaskając drzwiami i macham mu, gdy włącza na nowo silnik i odjeżdża. Oddycham głęboko i znikam w klatce.
~~~
    Na wycieraczce leży koperta, którą od razu podnoszę i wchodzę do mieszkania. Odkładam ją razem z kluczami na półce i zrzucając z siebie ubrania, kieruję się do łazienki. Dzisiaj stawiam na krótką kąpiel w gorącej wodzie. Przemywam twarz i myję dokładnie włosy, używając szamponu oraz kilku odżywek. 
    Szybko opuszczam pomieszczenie, obwiązując się jedynie ręcznikiem w pasie. Wchodzę do kuchni, aby zrobić sobie kawę i coś na śniadanie. Podczas gdy woda się gotuje, ja robię kanapki. Nie chcę mi się bawić w nic skomplikowanego tym bardziej, że mój żołądek zaczyna się sam powoli trawić. Z gotowym śniadaniem przenoszę się do salonu, gdzie włączam telewizor. Biorę łyk, a następnie otwieram sprawnie kopertę, na której nic nie pisze. Wyciągam poskładaną kartkę i przejeżdżam po niej wzrokiem. Ciężko wzdycham, chociaż szczerze powiedziawszy nie jestem ani trochę zaskoczony.
    Czytam dokładnie każde słowo, które Yixing własnoręcznie napisał. Nie wiem dlaczego tracę na to czas, ale czuję, że powinienem to zrobić. Mimo wszystko te cztery lata nie były mi obojętne. Bez najmniejszego problemu sprawiał, że czułem się szczęśliwy oraz kochany. Dbał o mnie, martwił się, a na dodatek był niesamowicie dobrym kochankiem. Napomina mnóstwo sytuacji, a na dodatek podaje dokładne daty, których szczerze ja sam nie pamiętam. List zaczyna się tym jak się poznaliśmy, a kilka dni później siedzieliśmy w łódce wpatrzeni w siebie jak w obrazek. Nasz związek zaczął się niesamowicie szybko, sami nie wiedzieliśmy kiedy i jak to się stało, że z dwóch całkiem obcych sobie osób, zamieniliśmy się w parę mającą plany na najbliższe lata. Nasi znajomi w krótkim czasie stali się wspólni, a jego mieszkanie stało się nasze. Samotne poranki zamieniły się w te pełne czułości i dotyku, a noce z zimną połową łóżka, pełne namiętności. Długie godziny pracy były wypełnione całą masą wiadomości, przez które uśmiechałem się jak głupi lub starałem się pozbyć zaczerwienia na policzkach. Jego szepty doprowadzały mnie do drżenia, nie ważne czy robił to z takim zamiarem, czy też nie. Zapach jego perfum stał się moim ulubionym, nawet jeśli używał ich w zbyt przesadnych ilościach. Pokochałem nawet noce, które zarywaliśmy, by ocenić wszystkie sprawdziany bądź prezentacje jego uczniów przez to, że dzień wcześniej spędziliśmy na oglądaniu filmów i zajadaniu się pizzą. Często mnie zawoził do pracy i przetrzymywał w samochodzie na 'ostatnie' pocałunki. Nigdy nie wstydził się łapać mnie za rękę w tłumie albo mówić mi, że jestem piękny. Raz na jakiś czas chodziliśmy do kina bądź do restauracji, a weekendy spędzaliśmy na imprezach u znajomych. Gdy ktoś organizował ognisko, zawsze się pojawialiśmy i zawsze czekaliśmy, aż ostatnie osoby pójdą spać, by chwilę później do siebie przylgnąć. Yixing sprawiał, że moje ciało było równie gorące jak ogień, przy którym leżeliśmy i nieraz to komentował, kiedy po seksie wtulałem się w jego bok, szybko zasypiając.
    Ściskam mocno kartkę, która jest miejscami wilgotna od moich łez. Rzucam ją na bok, pochylając się do przodu i zasłaniam dłonią oczy. Łzy nie chcą przestać płynąć, a każdy wdech zdaje się być bolesny dla moich płuc. Niemiłosiernie mnie pieką i bolą, z każdą chwilą coraz bardziej. Zaciskam mocno zęby, cedząc przekleństwa w stronę Zhanga. Moje uczucia do niego nie wyparowały tak po prostu ani nie osłabły mimo tego, jak cholernie mnie zranił i on dobrze o tym wiedział. Nie odpuszcza, walczy od drugą szanse, a ja walczę sam ze sobą, by mu jej nie dać. Nie zasłużył, żadna osoba, która dopuściła się zdrady nie zasługuje na to, by ją dostać. Dlaczego miałbym go znowu do siebie dopuścić, skoro bez problemu potrafi mnie zastąpić kimś innym i to z dnia na dzień. 
    Szlocham cicho, chociaż staram się powstrzymywać jak tylko mogę. Wstaję i opuszczam salon, zapominając o kanapkach oraz kawie. Kładę się na łóżku, przyciskając mocno twarz do poduszki. Cała przyjemność z ranka wyparowała, a jej miejsce zajęła gorycz nie do przełknięcia.
~~~
    Budzi mnie warkot motoru, który roznosi się po całym osiedlu. Przeklinam kierowce, przekręcając się na plecy i przejeżdżam dłońmi po twarzy. Nie mam pojęcia kiedy zasnąłem ani ile spałem, ale czuję się gorzej niż jak po całej nocy w pracy. Oczy są suche od wylanych łez, a skóra pod nimi nieprzyjemna w dotyku. Siadam powoli i masuję się po głowie, patrząc dookoła za telefonem. Koniec końców znajduję go na ziemi, podnoszę go i odblokowuję. Nie spałem więcej niż zwykle po pracy, więc jest dobrze. Zegarek pokazuje 13.14, a pasek powiadomień kilka nieodebranych połączeń. Palcem pociągam go w dół i patrzę kto się tak namiętnie do mnie dobijał. Luhan i na szczęście tylko on. Wstaję i patrzę za ręcznikiem, który zsunął mi się podczas snu. Nigdzie go nie widzę, więc wyciągam z szuflady czarne bokserki i sprawnie je na siebie wsuwam, tak samo jak bluzę wkładaną przez głowę, o tym samym kolorze. Przeczesuję włosy i z tego co widzę w lustrze każdy stoi w inną stronę. Wzdycham, oddzwaniając do przyjaciela i przechodzę do salonu. Wsłuchując się w sygnał, zabieram się za jedzenie kanapek, które miały być moim śniadaniem. 
- No w końcu! - woła prosto w głośnik, na co się krzywię. - Co się z tobą dzieje od wczoraj?
- Byłem w pracy, Luhan - wzdycham i biorę następny gryz. - Wróciłem po szóstej i dopiero wstałem.
    Chłopak mamrota coś pod nosem, a ja nie przywiązuję do tego większej uwagi. Zajadam się kanapkami, czekając aż chłopak oznajmi mi po co dzwonił i to kilka razy. Chrząkam, przypominając mu o sobie. 
- Yixing u mnie był. 
    Rzucam kanapkę na talerz i ocieram dłoń o łydkę. Przełykam wszystko co mam w ustach i ciężko oddycham, odchylając się do tyłu. Nadzieja na to, że dzisiaj już o nim nie usłyszę właśnie umarła. On faktycznie nie ma zamiaru odpuścić. 
- Co chciał? - pytam w końcu, wbijając wzrok w okno. 
- Nie wpuściłem go do środka, więc za dużo nie rozmawialiśmy - przyznaje na wstępie, a ja wywracam oczami. - Pytał czy bardzo cierpisz i czy według mnie kiedyś mu wybaczysz. 
    Przełykam ślinę. 
- Co mu powiedziałeś...? - pytam, wahając się.
- Że nie wiem, ale nawet jeśli to zrobisz to u mnie i tak jest już skreślony.
    Uśmiecham się lekko i krótko, słysząc te słowa. Nie dziwię się, że mu to powiedział, w końcu sam nie wiem czy kiedyś zdołam mu wybaczyć. Przejeżdżam dłonią po twarzy i głęboko wzdycham. 
- Zostawił mi list na wycieraczce. 
    Luhan milczy przez krótką chwilę.
- Co ci napisał?
    Zerkam kątem oka na pogniecioną kartkę, która leży pod ścianą i zastanawiam się co mu właściwie powiedzieć. Niektóre zdania nie chcą mi przejść przez gardło, a oczy robią się zdecydowanie zbyt wilgotne na samą myśl o wypowiedzeniu ich. Przyciągam nogi bliżej klatki piersiowej i opieram czoło o kolana. 
- Nic istotnego - kłamię.   

1 komentarz:

  1. Hej,
    no i zjawił się na tym przystanku... cudowny poranek, Xaling się nadal nie poddaje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń