piątek, 2 września 2016

Don't miss your chance I 4

    Siedzimy w tym pomieszczeniu już dobre dwie, a może trzy godziny. Moje miejsce dalej jest na ziemi, ale nie przeszkadza mi to ani trochę. Popijam cały czas moje pierwsze tego wieczoru piwo i przyglądam się grze Luhana z jakąś dziewczyną. Grają w pingponga i obydwoje są wstawieni, więc gra wygląda co najmniej zabawnie. Często nie trafiają rakietką w piłeczkę lub używają dłoni zamiast niej. Podoba mi się atmosfera, która tu panuje. Niby jedna impreza, ale jest tu mniej ludzi, a przez to spokojniej i zabawniej. Nie trzeba się przekrzykiwać, by osoba stojąca obok usłyszała co mamy do powiedzenia. W powietrzu unosi się dym papierosów, ale nie przeszkadza mi on. Jestem do niego przyzwyczajony, trudno żebym nie był skoro mam wśród przyjaciół nałogowego palacza i właściciela klubu. Prycham cicho rozbawiony, widząc jak szatyn wdrapuje się na stół i macha dziewczynie rakietką przy twarzy, osądzając ją o oszustwo i brak umiejętności w tej grze. Luhan nie musiał pić litrów żeby alkohol zaczął na niego działać.
    Podnoszę się z ziemi, otrzepując tył spodni jedną ręką, a drugą odkładam kubek. Wyciągam telefon i spoglądam na godzinę. Jest kilka minut przed północą. Zaczynam myśleć nad powrotem. Przez to, że tu jestem nie czuję się gorzej, ale też ani trochę lepiej. Chowam komórkę do kieszeni i prostuję się, napotykając czyjąś szyje. Odchylam bardziej głowę i krzyżuję spojrzenie z ciemnymi oczami, z którymi miałem okazje się już napotkać. Cofam się o kilka kroków, przez co nie muszę patrzeć na niego jak na wieże. Chłopak uśmiecha się rozbawiony, ale nic nie mówi. Zagląda ciekawy do mojego piwa, a potem podaje mi szklaną butelkę z jakąś niebieską cieczą.
- Słodsze, powinno ci bardziej podejść - mówi, a ja zabieram od niego szkło i patrzę ciekawy co to jest. Ma tyle samo procent co piwo, ale zdecydowanie wygląda smaczniej od napoju o kolorze moczu.
- Dzięki... - Przejeżdżam po nim wzrokiem, próbując sobie przypomnieć jego imię.
    Wyciąga do mnie dłoń. Jest ogromna i mam wrażenie, że bez większego problemu połamałby mi palce mocniejszym uściskiem. Chwytam za nią i ściskam pierwszy, by to on dostosował się do mnie. Uśmiecha się rozbawiony, a ja nie wiem o co mu chodzi.
- Chanyeol - przedstawia się, patrząc na nasze dłonie, a chwilę potem przenosi wzrok na moje oczy.
- Baekhyun - zabieram dłoń i chrząkam, rozglądając się za otwieraczem.
    Nie widzę żadnego w pobliżu, więc zaczynam kręcić butelką w dłoniach. Gdy zauważam jak robi się miejsce na kanapie, korzystam i od razu je zajmuję. Kiedy białowłosy podchodzi przesuwam się, by także mógł usiąść. Zgarnia zapaliczkę z ławy i proponuje mi otworzenie drinka, nie ma żadnego problemu z rzuceniem kapsla czymś co nawet nie jest przystosowane do tej czynności. Dziękuję mu i upijam łyk, będąc coraz bardziej ciekawym smaku niebieskiej cieczy. Szybko mrugam, patrząc na etykietkę i oblizuję powoli usta, zbierając z nich cały smak jaki pozostał. Słyszę śmiech.
- Tak sądziłem, że posmakuje ci coś czego nikt nie chce pić - śmieje się.
- Serio? - pytam, biorąc jeszcze jeden łyk. - Nie wiem czemu, jest przepyszne.
- Więcej dla ciebie - mówi, na co kiwam głową.
    Popijając słodkiego drinka, patrzę na ścianę za nami. Przyglądam się uważnie zdjęciom, na których są osoby, których sam właściciel domu nie zna. Przejeżdżam wzrokiem po każdym jakie wisi, ale szukam siebie bądź bliżej znanych mi osób. Zauważam kilka takich i stwierdzam, że mogą dalej wisieć, bo nie wyglądam źle ani kompromitująco. Przysuwam butelkę do warg w celu wzięcia łyka, ale nie robię tego. Zastygam w miejscu, wbijając wzrok w zdjęcie, na którym jestem z Yixingiem. Chłopak trzyma mnie na rękach, a ja obejmuję go nogami w pasie. Nasze wargi są ze sobą blisko i wygląda na to, że były tak jeszcze długo po zrobieniu tego zdjęcia. Palce trzymam w jego włosach, ściskając je. Uśmiechamy się.
    Chrząkając cicho, przechylam głowę i wlewam do żołądka całą zawartość. Odkładam butelkę na stolik, ale nie puszczam jej. Ściskam mocno szyjkę tak długo dopóki nie zostaję lekko trącony. Zabieram dłoń i spoglądam na siedzącego obok.
- Chłopak? - pyta, przyglądając mi się uważnie.
    Ściska mnie w brzuchu, ale nie jestem pewny czy to ze stresu na jego pożerający mnie wzrok, ze złości i frustracji na to zdjęcie czy to po prostu skutek na wypicie wszystkiego jednym duszkiem.
- Były - mruczę cicho odpowiedź.
    Chłopak krzywi się lekko i przenosi wzrok na zdjęcie.
- Przy...
- Niepotrzebnie - zapewniam, przerywając mu i wzdychając.
    Kiwa głową i podaje mi kolejną butelkę, wcześniej ją otwierając. Zerkam na to kątem oka i przejeżdżam dłonią po twarzy.
- Obiecałem sobie, że nie będę wlewać w siebie litrów alkoholu z jego powodu - mówię, przenosząc na niego wzrok.
    Uśmiecha się rozbawiony i wciska mi ją do dłoni.
- Czasami trzeba, poza tym - sięga po swoje piwo - tego czegoś nie można nazwać alkoholem.
- A piwo można? - kpię, zaraz po tym nawilżam gardło tym razem różową cieczą.
    Śmieje się i przyznaje mi racje.
    Oddycham głęboko, przenosząc wzrok na mojego przyjaciela, który leży na stole i macha rękami w powietrzu. Niebieskowłosy przy nim kuca i z tego co słyszę to opowiada mu dziwne historie, na które Luhan reaguje głośnym śmiechem. Kręcę głową, przez którą przebiega mi myśl, że powinienem go zabrać już do domu. Wyobrażeniami wstaję już któryś raz i go stąd zabieram, a w rzeczywistości nie mogę przestać popijać alkoholu, którego smak wydaje się być jeszcze lepszy od poprzedniego. Wiem co powinienem zrobić, ale nie chce tam wracać. Nie chce wracać do domu, bo odzwyczaiłem się od mieszkania samemu. Nie podoba mi się to i zaczynam się zastanawiać nad zaproponowaniem jutro chłopakowi zamieszkania u mnie albo u niego, to bez różnicy.
- Myślisz, że wszystko z nim okej? - pyta, ściągając mnie na ziemię.
    Kręcę zdezorientowany głową i mrugam kilka razy.
    Widzę jak gospodarz skacze, machając nogami i strzepuje coś z butów. Luhan natomiast leży na brzuchu i wychyla się, pozbywając się ze swojego żołądka wszystkiego co tylko się w nim dzisiaj znalazło. Krzywię się, przeklinając pod nosem. Wciskam nowo poznanemu mój napój i wstaję szybko. Podbiegam do przyjaciela, przytrzymując go i ściągam powoli ze stołu, gdy kończy oczyszczać żołądek. Dziewczyna, z którą wcześniej grał podaje mi szklankę wody, a ja przystawiam mu do ust i powoli przechylam, czekając aż wypije wszystko do dna. Wzdycham ciężko, sadzając go po chwili na stoliku i ściągam z niego koszulkę. Rzucam ją w kąt, a ubieram mu moją bluzę.
- Nigdy się nie nauczysz, co? - wzdycham, podnosząc go do góry. - Idziemy Luhan, wstawaj.
    Chłopaka ciągle bierze na wymioty, staram się go przytrzymać jak najmocniej umiem, jednak on i jego nogi ani trochę nie współpracują. Kilka kroków przed schodami lądujemy na ziemi, krzywiąc się, delikatnie go z siebie spycham i siadam, trzęsąc nim. Chińczyk nie reaguje na żaden brutalniejszy dotyk ani podniesiony ton, po prostu odpłynął. Sprawdzam mu puls na wszelki wypadek, a kiedy okazuje się być w normalnie jak na ową sytuacje, wstaję, przytrzymując się ściany i łapię go pod pachami. Robię krok do tyłu, odnajdując stopień i na niego wchodzę.
- Chcesz go tak wciągać po schodach?
    Unoszę głowę i spoglądam na Chanyeola.
- Sam jest sobie winny - zauważam, robiąc kolejny krok do tyłu i ciągnę za sobą ciało chłopaka.
    Szatyn mamroczę głośno w swoim języku, gdy jego plecy napotykają się z pierwszą przeszkodzą.
- Poczekaj - mówi, podchodząc bliżej i pochyla się, podnosząc go z ziemi.
    Patrzę jak trzyma go na rękach, ale nie odzywam się. Ruszam po prostu na górę, wyciągając z kieszeni telefon i dzwonię po taksówkę, prosząc kobietę, by przysłała tu jakąś jak najszybciej. Wychodzimy z piwnicy, a po długim przepychaniu się przez masę pijanych ludzi opuszczamy również budynek. Zerkam co chwilę przez ramię czy na pewno za mną idzie i czy mój przyjaciel nie ma rozwalonej głowy na skutek uderzenia o coś przypadkiem. Opuszczam posesję i siadam na masce przypadkowego samochodu. Chłopak do mnie podchodzi i rozgląda się.
- Za ile ma być? - pyta, a ja zerkam w tym samym czasie na zegarek.
- Jeszcze minuta.
    Przenoszę wzrok na śpiącą i beztroską twarz mojego przyjaciela, przez krótką chwilę jest mi głupio za niego, ale przechodzi mi to, gdy sobie na nowo uświadamiam, że to on jest starszy i powinien znać swój limit w piciu. Każdy go znał, tylko nie on. Zawsze wlewał w siebie masę procentów, bo czuł się dobrze, a potem go nagle muliło i głupiał jak to możliwe.
    Gdy samochód podjeżdża, pochodzę i otwieram drzwi. Białowłosy sadza na tyłach Luhana i zapina go pasem. Odsuwa się, a ja zamykam delikatnie chociaż mam ochotę nimi trzasnąć i go obudzić. Głęboko oddycham, patrząc na Chanyeola, który stoi przy mnie blisko oraz opiera się o dach samochodu.
- Dzięki za pomoc z nim. - Wskazuję szybę, na której spoczywa spita głowa.
- Żaden problem - zapewnia, po raz kolejny wbijając we mnie wzrok. - Poradzisz sobie potem z wniesieniem go do mieszkania?
    Kiwam głową, otwierając drzwi od strony pasażera.
- Tak, na jego szczęście mieszka na parterze. - Siadam w fotelu i rzucam mu ostatnie spojrzenie tego wieczoru. - Dzięki jeszcze raz.
    Trzaskam, zapinam pas i witam się z kierowcą, podając mu adres. Samochód odjeżdża, a ja z jakiegoś powodu spoglądam w lusterko na białowłosą postać, która ciągle stoi w miejscu z rękami w kieszeniach.
    Mężczyzna jedzie szybszą trasą, nie naciągając mnie jak niektórzy miewają to w zwyczaju. Myślę, że to też wina mamroczącego z tyłu chłopaka, który nie wygląda i nie pachnie najlepiej. Opieram skroń o chłodną szybę i oblizuję przyschnięte wargi. Powoli mrugam, ciągle mam na nich ten słodki posmak. Żałuję, że nie miałem czasu wszystkiego wypić albo zapisać sobie nazwy tego alkoholu. Moje kubki smakowe zdecydowanie pokochały ten smak.
    Zatrzymujemy się pod blokiem mojego przyjaciela, płacę kierowcy, a on proponuje mi pomoc z wniesieniem nieprzytomnego chłopaka. Korzystam z niej wdzięczny, jednak w głębi siebie obmyślam plan w jaki inny sposób ukarać Luhana jak nie posiniaczonym od schodów ciałem. Kiedy szatyn leży już na łóżku, idę zamknąć drzwi wejściowe i wracam, by go rozebrać do snu. Sam biorę szybki prysznic, nie krępując się z używaniem rzeczy, które wpadną mi w ręce. Wracam w bokserkach i jego koszulce. Spycham go na sam brzeg, kładąc się obok i chwilę później zasypiam.

~~~
     Budzi mnie głośny i drażniący uszy dźwięk, do którego dołącza wibracja telefonu. Leży on między szklankami, które naznosiłem w nocy oraz obija się o nie, tworząc jeszcze gorszy odgłos. Zakrywam się kołdrą i wciskam twarz w miękką poduszkę. Komórka po chwili cichnie, ale zaraz na nowo zaczyna grać. Wzdycham ciężko, kiedy Luhan mnie szturcha i mamrocze żebym wyłączył to cholerstwo. Przekręcam się na bok i łapię za urządzenie, patrzę na ekran i wywracam oczami, powoli siadając. Czekam aż się rozłączy albo raczej aż mój przyjaciel się jeszcze trochę powścieka. Naciskam zieloną słuchawkę i odbieram, przysuwając komórkę do ucha. Osoba po drugiej stronie milczy, widocznie zaskoczona brakiem odrzuconego połączenia. Prycham cicho.
- Sama Matka Teresa nie dałaby ci drugiej szansy za wydzwanianie z samego rana - mówię zły, a następnie się rozłączam. 
     Wstaję i przejeżdżam dłonią po twarzy. Nie wyspałem się, a w pokoju śmierdzi szatynem, który od wczoraj jeszcze się nie umył. Jego oddech budził mnie w nocy kilka razy, gdy za blisko się przysunął. Wiem, że już nie zasnę, więc nawet nie próbuję. Podchodzę do okna, otwierając je na oścież i patrzę za zegarkiem, a gdy odnajduję go wzrokiem unoszę wysoko brwi. Dochodzi trzynasta. Zabieram z fotela moje wczorajsze ubrania i kieruję się do łazienki.
     Po długim prysznicu oraz wysuszeniu włosów, wychodzę i idę do kuchni. Luhan nie należy do osób, które uwielbiają stać przy garach, więc jego lodówka nie jest wypełniona po brzegi różnorodnym jedzeniem. Wzdycham, kręcąc głową. Jak się ktoś ma przeprowadzić to on do mnie. Wyciągam z szafki miskę, do której wsypuję płatki i zalewam je zimnym mlekiem z lodówki. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem coś czym najchętniej zajadałem się w dzieciństwie. Kiedyś to mogło być moim śniadaniem, obiadem i kolacją, a teraz wolę jednak coś bardziej pożywnego. Siadam przy stole i zaczynam jeść, w międzyczasie wykonuję telefon do szefa. Nie odbiera, ale zaraz dostaję SMSa z godziną, na którą mam się dzisiaj wstawić w pracy. Płatki szybko znikają z miski, ale jej nie myję. Niech to będzie jego kara. Chwytam pierwszą lepszą kartkę, która leży w pobliżu i zostawiam wiadomość dla przyjaciela. Piszę mu o tym żeby się umył, bo niemiłosiernie śmierdzi oraz że ma wyprać moją bluzę, ponieważ całą uwalił. Ubieram buty i wychodzę.
    Nie wypiłem dużo, a czuję się wczorajszy. Masuję się po czole i wzdycham, idąc przez miasto. Nie najadłem się płatkami i mam ochotę zjeść coś ciepłego, więc wchodzę do pierwszej, lepszej knajpy. W powietrzu unoszą się niesamowite zapachy, które sprawiają, że postanawiam zostać. Wystrój tego miejsca nie jest ani trochę nowoczesny, ale za to jest czysto i ładnie pachnie. Zajmuję wolne miejsce i sięgam po kartę wzrokiem, szukając czegoś z dużą ilością mięsa, bo mój organizm zdecydowanie za tym woła. Idę na łatwiznę i wybieram kurczaka z rożna. Zatrzymuję wzrok na napojach z alkoholem, jednak nie mam zamiaru nic pić, chcę sobie tylko przypomnieć nazwę wczorajszego drinka, którym zostałem poczęstowany. Nic mi się z nim nawet nie kojarzy. Kiedy podchodzi kelnerka, zamawiam jedzenie i pytam o kolorowego, bardzo słodkiego drinka, który najprawdopodobniej jest tylko i wyłącznie w szklanej butelce o pojemności 0,33l. Kobieta nie ma pojęcia o czym mówię, na co wzdycham zrezygnowany i proszę o herbatę.
    Patrzę za okno, myśląc o wczorajszej imprezie. Gdzieś w głębi cały czas uwiera mnie zdjęcie, którego nie zerwałem i które cały czas tam wisi, jednak chłopak od drinków zdecydowanie prosi się w mojej głowie o większą uwagę. Wydawał się być sympatyczny, otwarty na nowe znajomości i w jakiś sposób szalony. Pozytywnie szalony. Pierwszy raz go widziałem w tamtym miejscu chociaż wcale nie zachowywał się jak ktoś nowy, tym bardziej, że siedział na dole gdzie gospodarz zgarnął bliżej mu znane osoby. Jak mnie i Luhana. Nie orientuję się kiedy jedzenie zostaje mi podsunięte pod nos, cały czas myślę o kolorowych napojach i białych włosach.
    W mieszkaniu jestem tylko na krótką chwilę. Spędzam kilka minut w łazience, a następnie przebieram się w sypialni w ubrania do pracy. Stoję przed lustrem, ubierając białą koszulę i zapinam po kolei każdy z guzików. Gdy wiążę krawat, zaczynam się zastanawiać nad pójściem na siłownie. W związku kompletnie nie przejmowałem się swoim ciałem, bo nikt mi nie dawał do tego powodów. Yixing nigdy nie narzekał na mój brak umięśnionego brzucha czy ramion mimo, że on sam miał niesamowicie zarysowane mięśnie. Dbam o siebie i nie jestem gruby, ale nie mam też ciała, którego ktoś mógłby mi pozazdrościć lub którym mógłbym kogoś uwieść. To nie tak, że to planuję. Nie jestem Zhangiem.
    Gdy samochód zatrzymuje się na miejscu, płacę kierowcy i opuszczam taksówkę, znajdując się pod ogromnym, pięciogwiazdkowym hotelem. Depczę po czerwonym dywanie, który jest rozłożony oraz kiwam głową do portiera w geście przywitania. Odbywamy krótką i to samą co zawsze rozmowę, podczas kiedy otwiera mi drzwi. Życzę mu powodzenia i wchodzę do środka, witając się z każdym gościem, którego tylko minę tak samo jak z pozostałymi pracownikami. Znikam za drzwiami przeznaczonymi dla personelu gdzie ubieram marynarkę i przypinam do niej plakietkę z moim imieniem oraz nazwiskiem.
    Gdy wybija osiemnasta, odbieram kluczę od jednego z moich kolegów i układam sobie wszystko co moje na recepcji. Loguję się na swoje konto w komputerze, a następnie przeglądam orientacyjnie dzisiejszy ruch w hotelu oraz czy wszystko przebiega jak powinno. Unoszę głowę i spoglądam jak szef zmierza w moją stronę.
- Już ci lepiej? - pyta, a ja kiwam głową.
- Powiedzmy, że tak - mówię, opierając się łokciami o blat. - Dziękuję.
    Unosi brwi, wsuwając dłonie do kieszeni.
- Za co? Przecież wziąłeś chorobowe, które jest bezpłatne.
- Nie robiłeś żadnych problemów, nawet jak je przedłużyłem z dnia na dzień.
Kyungsoo kręci głową, wzdychając i masuje się po czole.
- Mam tu tyle pracowników, że póki nie tracę przez was pieniędzy jest mi to obojętne. Nie przyszedłeś do pracy, bo jesteś chory albo miałeś dziki seks przez całą noc i nie możesz się ruszyć? Nie obchodzi mnie to, po prostu to wypisujcie jako chorobowe bezpłatne.
    Drapię się po karku, patrząc na niego. Taki szef mi odpowiada, chociaż te bezpłatne chorobowe w razie prawdziwej choroby już nie bardzo. Na szczęście rzadko kiedy choruję, więc nie muszę się tym zbytnio przejmować. Kiwam głową na znak, że zrozumiałem, a on tylko cierpko się uśmiecha i odchodzi, przepuszczając kobietę, którą zaraz obsługuję.
    Pierwsze godziny są strasznie nudne, więc zabijam czas grając na telefonie i spoglądając na zegarek. Przed północą dociera spóźniona oraz spora wycieczka, przez którą mam urwanie głowy. Masa kart do wydania, zaznaczenie, że przyjechali oraz krótkie streszczenie o której są wydawane posiłki, jeśli mają zamiar z nich korzystać. Jako, że jest późno zaprowadzam gości na piętro, na którym są przeznaczone pokoje i umawiam się z opiekunem grupy, że jutro po śniadaniu ktoś oprowadzi ich po całym hotelu oraz objaśni wszystkie panujące tu zasady. Schodzę na dół z lepszym humorem, lubię kiedy przyjeżdżają do hotelu większe grupy, bo mam co tu robić i czas szybciej płynie. Wychodzę przed budynek zaczerpnąć świeżego powietrza, gdzie siadam na ławce i wyciągam wibrujący telefon. Odbieram.
- Jest po północy - mówię jako pierwszy.
- Wiem, że pracujesz - prycha rozbawiony i już wiem, że jest pijany. 
- Dokładnie, Luie - prycham cicho. - Pracuję, a ty do mnie dzwonisz.
    Opieram się o oparcie i wzdycham w głębi, zastanawiając się czego mój pijany znajomy ode mnie chce. Odchylam głowę i patrzę na rozgwieżdżone niebo, wsłuchując się w trzeszczenie. Chłopak prawdopodobnie pokonuje przeszkody i obija się o ściany.
- Chanyeol o ciebie pytał - mówi, czkając.
    Słyszę go na tyle wyraźnie, że jestem pewny, że dotarł do łóżka. Powoli mrugam, gdy dociera do mnie co właśnie powiedział. Chłopak od drinków. Prostuję się i zamieniam się w słuch.
- O mnie? - Nie ukrywam zdziwienia, on i tak jest zbyt pijany żeby załapać.
- Mhm - mruczy rozbawiony. - Pytał jak się dokładnie nazywasz, skąd się znamy i o Laya.
- Yixinga - poprawiam go, krzywiąc się. Nigdy nie lubiłem, gdy go tak nazywano. Ogólnie nie przepadam za używaniem ksywek.
    Prycha głośno i się śmieje.
- Tak, właśnie. - Ziewa. - Jeszcze pytał gdzie pracujesz.
    Unoszę wysoko brwi i wstaję.
- Powiedziałeś mu?!
- Nie - zapewnia, na co oddycham z ulgą. Mój szef nie jest pozytywnie nastawiony na znajomych w trakcie pracy. - Ale powiedziałem mu, na który przystanek dreptasz o piątej rano.
    Kręcą głową i się rozłączam. Nie rozumiem po co mu to powiedział. Nikt normalny nie będzie wstawał nad ranem do obcego kolesia z imprezy, na której wymieniło się zaledwie kilka zdań i to o niczym wartościowym.
    Rozglądam się odruchowo, poprawiam marynarkę i wracam z powrotem do pracy.

1 komentarz:

  1. Hej,
    jak widać Chanyeol jest bardzo zainteresowany Baykungiem i te drinki ciekawe co to za napój coś mi się zdaje że bedzie czekał na tym przystanku na Baykunga...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń