piątek, 7 października 2016

Once I Loved a Song



"Park Chanyeol. Jestem Park Chanyeol i jestem prawie-piosenkarzem."


WAŻNA PLAYLISTA
*klik*


Paring: ChanBaek
Gatunek: AU, Dramat/Angst
Długość: One-shot

Uwagi: zmieniona długość trwania wakacji w Korei; wymyślona miejscowość na potrzeby tej historii; zmiana wieku bohaterów; pełnoletność - 18 lat; przekleństwa, używki i sceny erotyczne;

!WAŻNE, ale krótko i na temat!
Postanowiłam się z Wami podzielić playlistą, do której tworzyłam tego shota, bo według mnie idealnie pozwala wczuć się w klimat jak chciałam osiągnąć. Pisząc tego shota, wylałam siódme poty i litry łez, dlatego mam nadzieję, że znajdą się osoby, które pokochają pracę, w którą włożyłam całe moje serce i wszelkie emocje, które są we mnie skumulowane od jakiegoś czasu.

Nie przedłużając, zapraszam do czytania.
~


     Siedzenia w pociągu są niewygodne, ale bardziej od nich uwiera mnie rozmazany za oknem widok. Przynosi mi wspomnienia, których nie chcę widzieć i które utwierdzają mnie w przekonaniu, jak bardzo powinienem cierpieć, choć wcale tego nie robię. Odczuwam pustkę i nieprzyjemne kołatanie serca, ale nie cierpię. Nie odczuwam potrzeby płaczu ani współczucia ze strony innych. W tej chwili nie potrzebuję niczego, bo to czego bym chciał jest już poza moim zasięgiem. Wszystko, czego chcę, zostało zabrane zbyt daleko, sprawiając przy tym, że specyficzny dźwięk strun pozostał tylko w mojej głowie. Już nikt nigdy nie pozna słów sklejających się w jedność, tworząc wyjątkową historię, i nikt nigdy nie zakocha się w tej melodii tak bardzo jak ja. Nikt poza mną nie zakocha się w twórczości czerwonowłosego chłopaka uwielbiającego tanie wino i piwo w ciemnozielonej butelce, którym nawilżał gardło, gdy jego głos łamał się przez chrypę, wyciągając ostatnie słowa skierowane tylko i wyłącznie do mnie.

    Pierwszy dzień wakacji był dniem, którego wyczekiwał każdy uczeń każdej szkoły w każdym kraju. Dla nikogo nie liczyło się to, czy miał zaplanowany każdy dzień najbliższych dwóch miesięcy, czy tylko tydzień, bądź czy w ogóle miał jakiekolwiek plany. Najważniejszy był fakt, że zaczynał się czas, w którym bez znaczenia było, jaki jest dzień tygodnia bądź którą godzinę wskazuje zegar, gdy niebo pokrywa się głęboką czernią.
    Wróciłem do domu od razu po zakończeniu ostatniego dnia roku szkolnego tylko po to aby przebrać się w luźniejsze ubrania i wziąć torbę, w którą zapakowałem się poprzedniego wieczoru. Miałem tylko wejść i wyjść, jednak moi rodzice należeli do tych zbyt troskliwych. Nie przesadzali, mieli jakiś umiar w swojej nadopiekuńczości, ale i tak dało się to momentami odczuć aż za bardzo. Dopiero, gdy upewnili się, że na pewno wszystko zabrałem i że zrozumiałem, że mam dać znać, gdy dojadę, pozwolili mi opuścić dom.
    Podszedłem do czekającego na podjeździe, szarego Mercedesa a45 i z trudem wepchnąłem torbę do bagażnika, który zdecydowanie cierpiał na nadbagaż. Kiedy trzasnąłem klapą, odczekałem chwilę aby upewnić się, że wszystko jest w porządku i wsiadłem do samochodu, zajmując miejsce pasażera. Ledwie zapiąłem pas, a pojazd od razu ruszył z piskiem. Skrzywiłem się, przytrzymując się rączki i posłałem krótkie spojrzenie blondynowi siedzącemu za kierownicą.  
- No co? - zapytał, gdy na tyłach rozniósł się dźwięk otwieranych puszek.
- Nic – zapewniłem, spoglądając przez ramię na tyły. - Też chcę jedno, Kris.
    Chłopak zerknął na mnie, mając przechyloną głowę, dzięki czemu łatwiej było mu upijać większe łyki alkoholu, i dopiero, gdy odsunął puszkę od ust, przecierając je nadgarstkiem, wygrzebał jedno z piw i mi podał.
- Dzięki – powiedziałem, chwytając jeszcze zimny metal, a następnie przekręciłem się przodem do szyby.
- Dlaczego tyle zajęło ci przebranie się i zabranie rzeczy? - Usłyszałem za plecami, na co ciężko westchnąłem przed upiciem łyka.
- Dobrze wiecie jak to jest z moimi rodzicami. Zresztą, z rodzicami Jongdae jest podobnie.
- Dlatego Jongdae zabrał walizkę do szkoły – zauważył Kris, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą, jaką również powinienem zrobić.
- Łatwo ci mówić, bo mieszkasz sam i nie musisz się niczym przejmować – stwierdziłem, zaraz nawilżając gardło kolejnymi łykami chłodnego oraz gorzkiego alkoholu.
    Chłopak tylko prychnął głośno, prawdopodobnie obejmując ramieniem dziewczynę siedzącą tuż obok niego. Z ciekawości zerknąłem kątem oka w lusterko i miałem rację. Malie siedziała, mając przymknięte oczy i opartą głowę o jego ramię. Za każdym razem, widząc podobne sceny zastanawiałem się jak to możliwe, że tak sympatyczna Tajlandka jak ona od długich miesięcy wytrzymywała w związku z takim dupkiem jakim był Kris. Fakt faktem, dla niej był całkiem innym człowiekiem, ale dla innych wciąż był tym samym Chińczykiem, nie zważając na to czy stała obok, czy nie.
    Pokręciłem lekko głową, odwracając ją w stronę bocznej szyby. Samochód wypełniały piosenki, które sami wybraliśmy, umieszczając je na płycie, którą Sehun zawsze ze sobą woził. Wsłuchiwałem się z przyjemnością w te, które pojawiły się dzięki mnie, i popijałem piwo, mając nadzieje, że mnie zamuli, by ułatwić mi zaśnięcie. Nim to się jednak stało, siedziałem w milczeniu i przyglądałem się wszystkiemu co mijaliśmy. Krajobraz był rozmyty od prędkości, którą blondyn wyciskał ze swojego samochodu, ale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, popychało mnie to do krainy snów.
    Jak na dobrych przyjaciół przystało nie zostałem obudzony ani razu kiedy zatrzymali się, by coś zjeść, by pójść do łazienki lub przez głód raka, którego Kris wychowywał we własnych płucach. Spałem przez większość drogi jak zabity, nadrabiając tym nieprzespaną noc i obudziłem się dopiero chwilę po tym, gdy samochód ruszył z postoju, który jak stwierdzili trwał zbyt długo, by pozwolić mi wysiąść. Jedynym moim ratunkiem i pocieszeniem tego wyjazdu okazała się być Malie, która w porównaniu do chłopaków pomyślała o mnie i kupiła mi jakąś przekąskę, ratując mój trawiący sam siebie żołądek.
   Pozostała część drogi okazała być naprawdę bliska naszego celu, dlatego też zrezygnowałem z drugiego piwa i zająłem się rozmową z Sehunem, który jako pokrzywdzony kierowca nie mógł sobie pozwolić na alkoholizację z Krisem bądź na sen, który dopadł z początku mnie, a potem Jongdae oraz brunetkę. Sehun, mimo że uwielbiał szybką jazdę, był naprawdę świetnym kierowcą, który sprawnie wyprzedzał inne samochody i omijał korki. Podróż z nim pod tym względem należała do jednych z przyjemniejszych.
- To jak? Planujecie jakieś przelotne romanse w tej wakacje? - wtrącił w pewnym momencie najstarszy.
     Zerknąłem na siebie z Sehunem, po czym obydwoje wróciliśmy do patrzenia na drogę.
- Może – mruknął kierowca w zamyśleniu. - Dwa tygodnie to sporo, a noce latem są naprawdę długie.
- A co z tobą, Baek?
- Nie planuję – przyznałem szczerze i głęboko odetchnąłem, mając nadzieję, że moja odpowiedź zamknie temat.
- Nie planujesz czy dalej chodzi o-
- Kris – chrząknął blondyn, podczas gdy ja odwróciłem głowę w bok, znowu spoglądając za okno.
    Chłopak westchnął poirytowany, ale nie odezwał się więcej. Wyciągnął za to paczkę papierosów z kieszeni bluzy i zaczął liczyć pojedyncze sztuki, oceniając przy okazji na ile mu one starczą. Z udawaną przykrością oznajmił nam tylko, że będziemy musieli zajechać do sklepu nim dojedziemy do domku, który wynajęliśmy na najbliższe czternaście dni.
   Wchodząc do sklepu po jedzenie dla raka chowanego w płucach Chińczyka, postanowiliśmy zrobić od razu zakupy na dziś i jutro, dlatego też, kiedy dotarliśmy na miejsce, Malie poszła odebrać klucze, a gdy tylko otworzyła drzwi zaczęliśmy wnosić siatki, których było więcej niż powinno. Po nasze bagaże szliśmy na dwa razy, najpierw poszły walizki, a dopiero potem jeden z dmuchanych materacy, który od razu napompowaliśmy. Domek, w którym mieliśmy spędzić wakacje wychodził taniej ze względu na mniejszą ilość łóżek, jednak spanie na materacu co trzecią noc nie wydawało się być takie złe. Nie przejmowaliśmy się również brakiem luksusów, jako że kwatera miała nam służyć tylko za miejsce do spania i leczenia kaca następnego dnia z rana.
    Na dole znajdował się przytulny salon ze sporą kuchnią oraz toaleta, natomiast na górnym piętrze umieszczone były dwie sypialnie, łazienka z prysznicem oraz puste pomieszczenie, które nie zostało jeszcze w żaden sposób wykorzystane, ale do którego mieliśmy dostęp.
   Rozgoszczenie się nie zajęło nam dużo czasu, bo od razu po zobaczeniu górnego piętra zrobiliśmy podział pokojów. Kris z Malie zajmowali jedną sypialnie co było od samego początku omawiane, drugą natomiast tamtej nocy zajmował Jongdae z Sehunem. Mi został pusty pokój z przywiezionym materacem.
   Gdy nasze bagaże zostały zaniesione do odpowiednich pomieszczeń, a lodówkę wypełniły produkty zakupione w pobliskim sklepie, każdy po kolei poszedł wziąć prysznic, aby odświeżyć się po długiej drodze. Czekając na swoją kolej, rozsiadłem się w salonie i rozejrzałem, zastanawiając się, czy uda nam się dobrze spędzić czas. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że przyjeżdżając razem, spędzimy wakacje praktycznie osobno.
    Wyprostowałem się jak poparzony, przypominając sobie o bardzo ważnej sprawie, i od razu zacząłem przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu komórki. Przekląłem pod nosem, wstając.
- Sehun?! - zawołałem, zatrzymując się przy schodach. - Gdzie są kluczyki od samochodu?
- Powinny być na ławie!
    Odwróciłem się, by spojrzeć na ławę, przy której dopiero co siedziałem, i przejechałem wzrokiem po czarnym szkle. Nie leżało tam nic poza puszką piwa oraz miską po zjedzonej, ekspresowej zupce chińskiej. Westchnąłem ciężko, podchodząc bliżej, i dopiero, gdy schyliłem się kilka razy, przyuważyłem leżące prawie że pod meblem kluczyki. Zamlaskałem, mamrocząc pod nosem jak niedbały jest blondyn, a następnie opuściłem dom.
    Podszedłem do samochodu, wcześniej odblokowując przyciskiem drzwi i otworzyłem te od strony pasażera. Rozejrzałem się dokładnie po siedzeniu oraz podłodze, dopiero po chwili odnajdując telefon. Skrzywiłem się nieznacznie na widok obudowy oblepionej kurzem i okruszkami ciastek, zastanawiając się przy tym jak to możliwe, że chłopak będący w stanie zabić za ten samochód, miał w nim taki nieporządek.
    Odetchnąłem cicho, szukając w kontaktach numeru ojca. Miałem z nim o wiele lepsze relacje, być może dlatego, że mimo wszystko miał większy dystans do życia niż matka. Czasami sam wypychał mnie za drzwi własnego domu, twierdząc że żaden normalny nastolatek nie uczy się bez przerwy więcej jak czterdzieści minut, choć oboje dobrze wiedzieliśmy, że mój nos chował się między książkami, dopiero gdy zaglądali na zmianę z matką do mojego pokoju.
    Przycisnąłem komórkę do ucha, wsłuchując się w dwa krótkie sygnały.

- Cześć tato – mruknąłem, w międzyczasie patrząc dookoła. - Dojechaliśmy jakiś czas temu na miejsce.
- I jak tam jest? - zapytał w momencie, gdy przechodziłem przez bramkę naszego ośrodka.
- Myślę, że w porządku – przyznałem, spoglądając jak biały kabriolet ze zbyt dużą ilością pasażerów w środku, przejeżdżał po głównej ulicy z głośno dudniącą muzyką w głośnikach na tyłach. Dziewczyny ubrane w krótkie spodenki oraz górną część bikini używały dużych, kolorowych pistoletów przeznaczonych na wodę, jednak z tych wylatywała cała amunicja piany. Pozostali wyrzucali kolorowe, miękkie piłeczki oblekane materiałem, a jedna z nich wylądowała w mojej dłoni. Spojrzałem na nią, lekko ją przy tym ściskając, i uśmiechnąłem się pod nosem. - Inaczej.
- Podejrzewam – przyznał rozbawiony. - W takim razie baw się dobrze synu i nie zapomnij dzwonić albo pisać. Chociaż raz na kilka dni.
- Jasne. Ucałuj mamę.
    Przeciągnąłem palcem po ekranie, rozłączając się, i wsunąłem telefon do kieszeni tak samo jak dłoń z czerwoną piłeczką. Odetchnąłem głęboko, spoglądając w stronę, w którą pojechał samochód i skinąłem do siebie głową w przekonaniu, że te wakacje będą niezapomniane. Jedyne w swoim rodzaju.
    Drgnąłem lekko, słysząc krzyk za plecami, więc czym prędzej odwróciłem się na pięcie w stronę Jongdae. Opierał się on o drewnianą framugę, lekko mrużąc oczy i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Jego twarz zdobił szeroki uśmiech, a ciemne włosy były już ułożone ze starannie wywiniętą grzywką. 
- Aż tak cię ciągnie do zwiedzania?!
- Można tak powiedzieć – przyznałem z uśmiechem, kierując się w jego stronę.
- Łazienka jest wolna – przyznał, klepiąc moje ramię. - Idź się ogarnij i zmywamy się stąd.
    Skinąłem głową, wchodząc do środka, i od razu skierowałem się na górne piętro. Wszedłem do mojego tymczasowego pokoju, by zgarnąć szybko dżinsowe spodenki do kolan, jasną koszulkę z nadrukiem oraz nie za dużą kosmetyczkę. Przechodząc z jednego pomieszczenia do drugiego, parsknąłem śmiechem, zauważając jak Malie poprawia sterczące, jasne włosy, niezadowolonego tym faktem Krisa.
♦♦♦
    Zmierzaliśmy całą piątką przez miasteczko, badając co i gdzie mniej więcej się znajdowało. Kierując się do serca tego miejsca, korzystaliśmy z umieszczonych po bokach znaków informacyjnych, jednak nie było ich zbyt wiele. Miasteczko nie miało jednego konkretnego centrum czy też rynku jak to duże miasta miewały w zwyczaju. Geonmangjeung* było miejscem, w którym znajdowało się kilka działających w sezonie letnim sklepów, cała masa domków letniskowych, kluby i jezioro ze średniej wielkości plażą, a wszystko było zamknięte w mniej lub bardziej zagęszczonym lesie. Miasteczko miało swój własny klimat, który przyciągał każdego roku coraz to większą ilość ludzi, mimo że nie można było liczyć na rozrywkę, jaką mogłaby dostarczyć wycieczka nad morze, do stolicy albo do całkiem innego kraju. Przeważnie ośrodki były zapełnione większymi grupami znajomych gustujących w klimacie ognisk, wypływania w jezioro i z nieprzesadną ilością pieniędzy w portfelach bądź rodziny z dziećmi, które były jeszcze zbyt małe na jakieś większe atrakcje. Mimo że Geonmangjeung nie było zbyt duże, posiadało ubogą scenę, którą odwiedzali mniej — ale wciąż znani — artyści, którzy zazwyczaj dopiero zaczynali rozkręcać swoją karierę po wygraniu jakiegoś programu telewizyjnego czy czegoś w tym rodzaju.
     Przechodząc obok jednej z knajp, postanowiliśmy do niej wejść, by uzupełnić nasze żołądki czymś cieplejszym oraz większym od przekąsek ze stacji benzynowej. Pomieszczenie nie było duże, miało zaledwie kilka stolików, od których musieliśmy pożyczyć trzy krzesła. Wnętrze nie było najpiękniejsze w jakim zdarzyło mi się jeść, ale unosił się naprawdę apetyczny zapach, więc postanowiliśmy zaryzykować, choć nie zamówiliśmy niczego bardziej kreatywnego niż pizza, gyros dla Jongdae i piwo. W pierwszej kolejności podano nam alkohol, w tym jeden zabarwiony na czerwono, który należał do Malie, ale na jedzenie również nie czekaliśmy długo, więc knajpa zaplusowała sobie tym u nas na tyle, że przed spróbowaniem już nam wszystko smakowało. Gyros Koreańczyka był naprawdę potężny, więc na starcie zrezygnował z jedzenia pizzy, którą zajęła się nasza czwórka.
       Z pełnymi brzuchami skierowaliśmy się w stronę jeziora, gdzie było najwięcej klubów w całym Geonmangjeung. Jeden stał obok drugiego, po dwóch stronach uliczki, ale żaden nie był dla siebie konkurencją. Dochodziła godzina osiemnasta, a o wolny stolik trzeba było się modlić, dlatego postanowiliśmy na samym początku wejść do jednego z najbardziej oddalonych od plaży, gdzie było trochę luzu. Wraz z Sehunem poszedłem zamówić drinki, a pozostali szybko zajęli kanapy obite sztuczną, czarną skórą. Wszystkie alkohole były podawane w naprawdę dziwaczny sposób. Nie dostaliśmy szklanek wypełnionych kolorową cieczą a strzykawki, które wrzucono nam do metalowego wiaderka. Kiedy dołączyliśmy do przyjaciół zacząłem im tłumaczyć co i jak, tak jak mnie to było tłumaczone przed momentem.

- Te strzykawki – powiedziałem, wskazując te z przezroczystą cieczą – są zwykłą wódką, którą wlewamy na sam początek. - Gdy wszyscy wypełniliśmy szklanki mocnym alkoholem drażniącym nos samym swoim zapachem, wskazałem pozostałe o przeróżnych kolorach. - Na każdej jest napisane jaki mają smak. Można wlać wszystkie o tym samym kolorze albo jest możliwość mieszania ich ze sobą, tworząc różne – podobno lepsze, smaki.
- I będziemy się z tym tak pierdolić za każdym razem? - zapytał Kris, spoglądając jak Tajlandka zaczyna pracować nad fioletowym drinkiem, wlewając na raz czerwoną oraz niebieską ciecz. Uniósł brew i prychnął. - Chciałem się po prostu napić.
- Wypijemy to i pójdziemy do innego klubu – zapewnił brunet, używając strzykawek z niebieskim wypełnieniem.
     Drinki były naprawdę przepyszne, ale Kris miał jednak rację co do bawienia się z tym wszystkim za każdym razem. Nie było możliwości zamówienia od razu gotowego alkoholu, bo był to po prostu klub z taką, a nie inną atrakcją, którą bardziej fascynowały klientki aniżeli klientów chcących się porządnie napić. Po opróżnieniu szklanek zapłaciliśmy i opuściliśmy klub, by przejść do innego, tym razem bliżej jeziora rozciągającego się przed oczami.
     Miejsce wydało się być na tyle przyjemne, że spędziliśmy w nim resztę wieczoru, nie biorąc nawet pod uwagę zajrzenia do innych. Czternaście dni idealnie wystarczało, aby odwiedzić każdego dnia inny klub.
      Alkohol był tańszy niż przypuszczaliśmy, dlatego też szybciej wchodził w każdego z nas. Szczególnie w Krisa oraz Sehuna. Kiedy nasza trójka, nie śpiesząc się, piła dopiero drugiego bądź trzeciego drinka, oni zajęci byli drugą kolejką shotów. Robili sobie przerwę dopiero, gdy Malie wyciągała swojego pijackiego chłopaka na parkiet lub kiedy Sehunowi wpadał ktoś w oko i szedł próbować swoich sił w podrywie. Jongdae siedział, łykając co jakiś czas kolorową ciecz, ale również uważnie skanował wszystkich dookoła. Nie dziwiłem się, że kogoś sobie szukał, ale dziwiłem się, że jeszcze nikogo nie miał. Ciężko było mi uwierzyć, że ktoś taki jak Kris żył w naprawdę udanym związku, podczas gdy brunet był singlem od ponad roku. Coś zdecydowanie poszło nie tak.
    Uniosłem głowę, wysuwając słomkę z ust, i oblizałem je, gdy wszyscy poza Sehunem wrócili do stolika. Przyjrzałem się, jak najstarszy złapał sprawnie za kieliszek, a następnie przechylił go do ust i wlał ostry alkohol prosto do gardła. Skrzywiłem się lekko, ale nic nie powiedziałem, zdając sobie sprawę z tego, że Chińczyk robił się momentami naprawdę nieprzyjemny, kiedy w jego krwi zaczynało pojawiać się zbyt dużo procentów. Kątami oczu rozejrzałem się za blond czupryną i chociaż rzuciło mi się w oczy kilku farbowanych jak on blondynów, to żaden z nich nie był moim przyjacielem. Chrząknąłem, poprawiając się na kanapie.
- Kris, gdzie zgubiłeś Sehuna? - zapytałem, sprawiając tym, że i Jongdae rozejrzał się jakby dopiero wtedy zauważył, że brakowało nam jednej osoby.
- Hm? - mruknął, kładąc dłoń na odkrytym udzie brunetki, i musnął wargami jej skroń, by w następnej kolejności skinąć głową w stronę łazienek. - Omawia bardzo ważne sprawy z długonogą Francuzką.

    Uniosłem lekko brew, spoglądając w stronę brązowych drzwi i rozchyliłem usta, by coś powiedzieć, jednak jasnowłosy mnie wyprzedził.

- Omawiając pewne sprawy, bariera językowa zanika – zapewnił rozbawiony, wysunąwszy z tekturowej paczki jeden z papierosów. – Widzisz, Baekhyun, Sehun jest na wakacjach, a mimo to postanowił poduczyć się trochę francuskiego – mówił, a ja przyglądałem się jak w jednej chwili odpalił papierosa, a w drugiej wypuścił gęsty dym. - Kto wie? Może wróci do nas i będzie świergotał w obcym języku, podczas gdy ty, Baekhyun... ty ciągle stoisz w miejscu, układając sobie w głowie dalszą historię swojego poprzedniego związku z-
- Skończ – powiedziałem oschle, przyciągając tym jego wzrok. Chłopak zaśmiał się krótko, krztusząc się przy tym dymem, którego nie wypuścił z ust i który w efekcie wpadł mu prosto do gardła.
- To urocze. Naprawdę urocze – przyznał. Dobrze widziałem jak Malie zaciskała dłonie na jego ramieniu, dając mu znak, że mówił trochę za dużo, jednak Kris nie przestawał. - Nie sądziłem, że serio to robisz. Powiedz mi... - mruknął, podpierając się na blacie. Całkowicie zignorował moje mrużenie oczu i gniew wypisany na twarzy. - W swojej główce dajesz mu w końcu dupy, licząc że wtedy cię nie zostawi czy dalej unik-
- Pierdol się, Kris – prychnąłem, wstając i odchodząc od stolika, by opuścić zaraz lokal, przepychając się chwilę wcześniej przez tłum tańczących, podpitych imprezowiczów.  
    Wsunąłem dłonie do kieszeni dżinsowych spodenek i ruszyłem przed siebie. Niebo było już pokryte głęboką czernią, a przez dobrze widoczne gwiazdy wyglądało, jakby ktoś posypał je brokatem. W dużych miastach rzadko kiedy było widać to tak dobrze.
    Mijałem całą masę ludzi w przeróżnym wieku i w przeróżnym stanie. Byłem jedynym, który szedł do tego, że prosto to jeszcze samotnie w blasku neonowych świateł i który łapał rozbawione dziewczyny od razu przepraszające mnie za to. Dostałem kilka zaproszeń od całkiem obcych mi osób i kilka przeróżnych propozycji, za które na pewno niejednej osobie byłoby wstyd na trzeźwo. Zatrzymałem się dopiero przy skromnym salonie gier, który był rozmieszczony pod wielkim namiotem przy plaży i w którym spędziłem chwilę, wyżywając się podczas gry w cymbergaja z całkiem przypadkową dziewczyną. Kierując się do wyjścia, przyglądałem się, jak inni grali w przeróżne gry takie jak symulator koszykówki, wyścigi samochodowe bądź maszyna przeznaczona do tańczenia, by z nieco lepszym humorem znaleźć się na plaży. Było na tyle ciemno, że gdyby nie pełnia księżyca wisząca wysoko między gwiazdami, trudno byłoby stwierdzić gdzie w tamtej chwili kończyło się jezioro, a gdzie zaczynało niebo.
     Pozbyłem się butów oraz skarpetek, by zaraz ruszyć przed siebie. Piasek był dość chłodny, ale miękki. Był przyjemny. Przyjemny jak ciepła woda, w której ustałem do kostek i jak dźwięk gitary, który dotarł do moich uszu. Nie byłem pewny, czy pojawił się on w tamtym momencie, czy dopiero po jakimś czasie zwróciłem na niego uwagę, ale podobał mi się. Obejrzałem się w stronę klubów oraz źródła śmiechów, ale to nie dochodziło stamtąd, nie poddając się, uważnie patrzyłem dookoła siebie, by koniec końców przyuważyć na małym molo sylwetkę skąpaną w ciemnościach tej nocy. Zamrugałem powoli, stojąc w miejscu i próbując pozbyć się drobnego zdezorientowania. Idąc po mokrym piasku, kierowałem się w stronę dźwięku instrumentu. Z jakiegoś powodu przyciągał mnie do siebie, chciałem usłyszeć go lepiej i wyraźniej. Starałem się przy tym zachowywać jak najciszej, by nie przestraszyć lub nie przeszkodzić osobie grającej.
    Stawiając delikatne oraz niepewne kroki na poniszczonych deskach, wsłuchiwałem się w melodie oraz niski głos chłopaka, który wmieszał się po chwili w samotny akompaniament. Wyłapywałem słowa, próbując rozpoznać czyją piosenkę śpiewał i chociaż do głowy przychodzili mi przeróżni artyści, do których pasował mi tamten klimat, nie byłem przekonany, czy któryś z nich napisałby kiedykolwiek coś tak absurdalnego i mającego się do siebie nijak. Niektóre słowa słyszałem po raz pierwszy w życiu i byłem pewny, że one w ogóle nie istniały. To, co śpiewał, brzmiało jakby autor chciał, by piosenka koniecznie się rymowała, ale przez brak pomysłu lub pasujących do tej historii słów wymyślił coś nowego i własnego, czego nikt poza nim nigdy nie zrozumie.
    Usiadłem obok, wbijając wzrok przed siebie. Nie odezwałem się, a siedzący obok mnie chłopak nie przestał grać ani śpiewać. Siedzieliśmy jakbyśmy się nie widzieli, jedynie słyszeli. Ja jego głos i dźwięk szarpania strun, natomiast on mój oddech, który po alkoholu stawał się trochę głośniejszy.
   Nie miałem pojęcia ile tak siedziałem ani ile czerwonowłosy śpiewał, ale w moim mniemaniu trwało to krótko, bardzo krótko i dopiero cisza za plecami oraz pojawiające się kolory na niebie utwierdziły mnie w przekonaniu, że minęło kilka dobrych godzin. Nadchodził ranek i wschód słońca, a chłopak kończył jedną z piosenek. Było to pierwsze co rozpoznałem i pierwsze czego byłem pewny. Poza tą jedną, w kółko śpiewał te same piosenki. Pierwsza opowiadała o staruszce, która kochała w swoim wnuku tylko to, że był jej wnukiem i tylko tyle zrozumiałem, natomiast druga była o mężczyźnie, który pokochał brzydką dziewczynę i której wmawiał jaka jest piękna, mimo że sam w to nie wierzył.
     Wyprostowałem się, gdy dotarło do mnie, że dźwięk ustał i gdy poczułem na sobie wzrok. Przekręciłem głowę w bok, by ujrzeć delikatnie oświetloną przez wchodzące na niebo słońce uśmiechniętą twarz oraz błyszczące oczy.
- Kings of Leon – powiedziałem niekontrolowanie, dostrzegając przy tym jak jego tęczówki jaśnieją, a źrenice robią się większe. - Use Somebody – dodałem, na co chłopak skinął głową, odkładając na bok gitarę. Przyglądałem się jak chwyta za ciemnozieloną butelkę piwa, by w następnej chwili dopić całą zawartość, która mu tam została. - A pozostałe dwie... Nirvana?
    Chłopak parsknął śmiechem i pokręcił głową

- Nie.
- Green Day?
- Też nie.
- Red Hot Chili Peppers?
- Litości, nie.

  Westchnąłem zrezygnowany i wbiłem wzrok w pomarańczowo-różowe niebo z przeplatającą się szarością.

- Więc czyje to były piosenki?
- A podobały ci się?

- W pewnym sensie tak – przyznałem. - Jak coś, co wpada w ucho, było dobre, ale... - przeciągnąłem, zastanawiając się jak najlepiej ująć to wszystko w słowa. - Tekst był bezsensu. Pojawiały się tam słowa, które najprawdopodobniej w ogóle nie istnieją i których prawdopodobnie nikt nie rozumie. Ty sam pewnie nawet nie wiesz, o czym dokładnie śpiewałeś, mimo że zrobiłeś to dziesiątki razy i na pewno nie pierwszy raz – powiedziałem, zerkając na jego poranione opuszki palców. - Poza tym, to było o czymś, co zazwyczaj każdy próbuje ukryć przed innymi. Te piosenki wyciągają wszystko na wierzch, więc myślę, że gdyby jakiś chłopak poszedł na imprezę ze swoją brzydką dziewczyną i ktoś by to puścił, to byłoby niezręcznie każdemu poza dziewczyną, która nie zdawałaby sobie z niczego sprawy. Prawdopodobnie po chwili zauważyłaby, że każdy jej się przygląda. Każdy poza jej ukochanym, który w tamtej chwili odwracałby wzrok. Więc czyje to piosenki?
    Chłopak kiwał przez dłuższą chwilę głową, dokładnie mi się przyglądając. Widziałem jak momentami zsuwał wzrok na moje usta, jakby chciał jeszcze lepiej wyłapać co mówię lub jak być krytykuję jego ulubionego piosenkarza. Po chwili prychnął rozbawiony i przeciągnął się.

- Moje – przyznał, na co uniosłem wysoko brwi.
- Twoje?
- Tak. - Skinął głową, wyglądając przy tym na cholernie dumnego. - Ja je napisałem i ja skomponowałem do nich muzykę. 

    Chrząknąłem, przez krótką chwilę czując się dość niezręcznie. Jakby nie patrzeć, powiedziałem artyście prosto w oczy, co według mnie było nie tak w jego muzyce i gdy to do mnie dotarło, wszelkie negatywne odczucia mnie opuściły.

    Artyści powinni być gotowi na krytykę jeszcze bardziej niż na komplementy. Powinni wyczekiwać krytyki, bo to właśnie ona popycha do pracy nad samym sobą. 
- Nie kojarzę cię – przyznałem, przerywając ciszę, która widocznie go bawiła. - Skoro komponujesz i śpiewasz to zapewne jesteś albo planujesz być piosenkarzem.

    Chłopak skinął głową, zmieniając pozycje, w której tkwił przez te godziny.
- Jestem prawie-piosenkarzem – przyznał, nabierając przy tym odrobinę powagi. - Teraz jeszcze nie, ale kiedyś będę stał na scenie przed tłumem moich fanów, podpisywał autografy, organizował spotkania i spędzał całe dnie w studio, by nagrywać kolejne piosenki. Pewnego dnia usłyszysz je w radiu albo na imprezie gdzie twój kumpel przyjdzie ze swoją brzydką dziewczyną.

    To nie tak, że wątpiłem w jego marzenia, które, wnioskując po jego powadze i przekonaniu w jakim mówił, były na tyle silne, że naprawdę mogło się to stać. Chłopak miał talent, jego głos być może był stworzony do śpiewania, a dłonie do szarpania za struny przez całą noc, ale tworzył on nieidealne piosenki, choć dla niego może takie nie były. Tworzył o czymś, o czym nikt nie chce słuchać i przedstawiał prawdę dnia codziennego, podczas gdy wielu ludzi włącza muzykę, by znaleźć się w całkiem innym świecie. Tym dalekim od prawdy.

     Prychnąłem rozbawiony. 
- W takim razie powodzenia – mruknąłem, szczerze mu tego życząc. - Przyda ci się.
- Skoro mój pierwszy fan życzy mi powodzenia to teraz musi mi się udać.

    Przekręciłem głowę, przyglądając mu się z lekko rozwartymi oczami. Nie wiem dlaczego wtedy nic nie powiedziałem, nie wiem dlaczego nie zaśmiałem się, twierdząc że nie jestem jego fanem. Nie wiem dlaczego siedziałem i po prostu na niego patrzyłem, podczas gdy on znowu chwytał za gitarę, ale podobało mi się, gdy zaczynał śpiewać.

   Odetchnąłem głęboko i przymrużyłem oczy, gdy pomarańczowe słońce zaczęło je atakować. Uznałem, że to najwyższa pora, by wrócić do domu. Podejrzewałem, że pozostali mogli się martwić, jako że wyszedłem z klubu i nie wróciłem do momentu, kiedy niebo na nowo robiło się jasne. Nie dzwoniłem do nich ani nie pisałem, równie dobrze w ich mniemaniu mogłem nie żyć.
     Wstałem na nogi i drgnąłem, gdy przeszedł mnie dreszcz. Wykonując ten ruch, dotarło do mnie jak chłodno było. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, by sprawdzić godzinę. 4:46.
- Na mnie pora – przyznałem, spoglądając na chłopaka, który nie przerwał gry i który nawet na mnie nie spojrzał. Odetchnąłem, odwracając się, i ruszyłem w stronę piasku. Po kilku krokach zatrzymałem się jednak i obejrzałem na niego przez ramię. - Jesteś tu codziennie?

    Chłopak postanowił przerwać brzdąkanie, by obrócić się delikatnie w moją stronę. Nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, a twarze zostały pokryte pomarańczową poświatą.
- Jestem tam, gdzie słyszysz dźwięki strun.


    Zmarszczyłem lekko brwi, nie czując się zbytnio usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Prawdopodobnie była to wina tego, że w tamtej chwili jeszcze nie rozumiałem, co miał na myśli.
♦♦♦
     Ustałem pod drewnianymi drzwiami, modląc się w duchu, by nie zamknęli ich na noc. Gdy chwyciłem za klamkę, pełny nadziei pchnąłem je i przymknąłem oczy, odczuwając niesamowitą ulgę na sercu. Podziękowałem sobie w głębi za wybranie na przyjaciół tak nieodpowiedzialnych i niedbałych o nic ludzi. Po cichu skierowałem się na górę, przejeżdżając dłonią po twarzy. Siedząc na molo czy idąc przez miasteczko, nie odczuwałem w ogóle zmęczenia. Byłem dziwnie pobudzony, jakby sen nie był mi w ogóle potrzebny, jednak po wejściu do domu dopadła mnie świadomość, że mam gdzie w końcu się położyć i to niemiłosiernie mnie zmuliło. Darowałem sobie prysznic, by nikogo nie obudzić i zostawiłem go na potem. Wchodząc do pustego pomieszczenia, zrzuciłem z siebie ubrania i położyłem się, wbijając wzrok w niebo, które z każdą chwilą robiło się coraz bardziej jasnoniebieskie. Odetchnąłem, układając przedramię na zamkniętych oczach, a niedługo po tym zasnąłem.
    Obudziło mnie mocne i gwałtowne szarpanie, na które syknąłem, odpychając czyjeś dłonie. Po chwili kręcenia się na materacu uchyliłem powieki, by dostrzec siedzącego przy mnie Sehuna. Ciężko westchnąłem, przejeżdżając dłonią po twarzy, i, nie śpiesząc się, usiadłem, chwytając od razu za telefon. Było kilka minut po pierwszej popołudniu.
- Gdzieś ty się podziewał całą noc?
- Zauważyliście? - mruknąłem zaskoczony, przecierając oko. Chłopak zmarszczył brwi.- Siedziałem na molo.
- Całą noc..?
- Tak, Sehun. Całą noc siedziałem na molo.
    Odetchnąłem głęboko, stając na nogi, i podszedłem do torby, z której wyciągnąłem ciemne, sztruksowe spodenki oraz bluzę wkładaną przez głowę. Obejrzałem się na blondyna, który taksował mnie uważnie wzrokiem i posłałem mu uśmiech, zaraz po tym opuszczając pokój. W łazience spędziłem naprawdę długą chwilę, ciepła woda zbyt uzależniająco gładziła moje ciało, a myśli krążyły wokół bezsensownych tekstów piosenek i widoku nocnego nieba zza którego w pewnym momencie zaczęły wyłaniać się brzoskwiniowe odcienie.
     Ubrany i gotowy do życia oraz nowego dnia opuściłem pomieszczenie. Zszedłem na dół, wchodząc od razu do kuchni, w której wziąłem się za robienie tostów. W trakcie parzenia herbaty uniosłem wzrok, napotykając się z siedzącą czwórką, która uważnie mi się przyglądała. Chrząknąłem, lustrując ich niepewnie. Malie ubrana w zwiewną sukienkę siedziała na kolanach Krisa, który miał na sobie jedynie spodenki do kolan. Sehun podrzucał jabłkiem, podczas gdy Jongdae postanowił podejść do mnie i ustać nade mną.
- Wyszedłeś z klubu bez sło-
- Powiedział, żebym się pierdolił – wtrącił Chińczyk.
      Prychnąłem pod nosem, biorąc się za jedzenie gotowych już tostów.
- Należało ci się – powiedziałem. - Przeginasz kiedy za dużo wypijesz. A ty? - zwróciłem się do blondyna - Ogarnąłeś już francuski?
    Przesunąłem wzrokiem za jabłkiem, które poturlało się po podłodze, by w następnej chwili spokojnie napić się herbaty. Wzruszyłem lekko ramionami, gdy Jongdae poklepał mnie po plecach.
- Chłopaki... - Malie ciężko westchnęła, wstając i poprawiając delikatny materiał sięgający do połowy jej ud. - Możemy po prostu ustalić na przyszłość, że nie każdego jarają jednorazowe numerki i skończyć temat? Każdy lubi co innego, więc... - przeciągnęła, spoglądając na Krisa – nie zachowujemy się następnym razem jak ostatni dupek w stosunku do przyjaciela.
- Dobra – powiedział, unosząc ręce, a ja pokiwałem głową, kończąc jedzenie.
    Domek opuściliśmy dopiero po obiedzie, który przyrządziła Tajlandka. Było koło siedemnastej, gdy idąc uliczkami kierowaliśmy się w stronę tymczasowo rozmieszczonego w pobliżu wesołego miasteczka. Mieliśmy tam tylko wpaść, zobaczyć co jest, być może skorzystać z kilku atrakcji jeśli byłyby tego warte, a potem iść do klubu. Tym razem jakiegoś droższego, najlepiej z widokiem na jezioro. Szedłem dość z tyłu, patrząc jak Kris bierze Malie na barana i zaczyna się z nią wygłupiać. Był to rzadki, ale przyjemny widok. Sehun natomiast z tego co słyszałem opowiadał o Francuzce, która najwidoczniej utknęła mu w głowie na dłużej niż na jeden numerek. W powietrzu zawisła niezręczna cisza, gdy blondyn przestał mówić, zauważając jak najprawdopodobniej partnerka jego poprzedniego wieczoru idzie za rękę z wysokim szatynem, który co chwilę szeptał jej coś do ucha, sprawiając przy tym, że dziewczyna chichotała jak mała dziewczynka.
    Zerknąłem na przyjaciela i przysięgam, że miałem się odezwać i powiedzieć coś co podniosłoby go na duchu, ale wtedy do moich uszu dotarł dźwięk strun. Wyprostowałem się, patrząc uważnie dookoła i kaszlnąłem, robiąc kilka kroków w tył.
- Zapomniałem telefonu – skłamałem, zaczynając drapać się po karku i uśmiechać głupkowato, gdy spojrzeli na mnie. - Dołączę do was w wesołym miasteczku albo już w klubie. Zadzwonię.
    Nim którykolwiek zdążył się odezwać, skręciłem w pobliską uliczkę, znikając z zasięgu ich wzroku. Zwolniłem dopiero po chwili, patrząc uważnie dookoła. Szedłem tam gdzie miałem wrażenie, że znajduje się źródło dźwięku. Byłem przekonany, że to gdzieś niedaleko.
    Nie musiałem długo chodzić w tą i w tamtą, bo zaraz ustałem przed wejściem do ośrodka wypoczynkowego, wzdłuż którego szliśmy i który znajdował się w lesie. Wyglądał na opuszczony bądź jeszcze nieaktywny.
     Poprawiłem koszulkę i przeszedłem przez niską bramkę, ruszając przed siebie. Z każdym krokiem coraz lepiej słyszałem roznoszący się dookoła śpiew i w pewnym momencie zrozumiałem co czerwonowłosy chłopak miał na myśli, twierdząc że „jest tam gdzie słyszę dźwięki strun".
    Podszedłem, zajmując miejsce na jednej z zardzewiałych huśtawek i wbiłem wzrok w chłopaka siedzącego na tarasie jednego z domków. Nie przestał śpiewać nawet na moment, patrzył na mnie, ale nie przerywał czynności, którą robił nim przyszedłem. Wyglądał, jakby dobrze wiedział, że to mnie tam przyciągnie.
    Oparłem głowę o metalową rurkę, wsłuchując się uważnie w słowa. Tamtego dnia śpiewał coś innego i już nawet nie zastanawiałem się, czyja piosenka to była. Byłem przekonany, że jego własna. Tym razem nie starał się na siłę, by cokolwiek się ze sobą rymowało i tym razem jego piosenka opowiadała dość depresyjną historię o rudowłosej dziewczynie, której własna psychika okazała się być zdradziecka i pociągnęła ją na samo dno.
   Wyprostowałem się, gdy czerwonowłosy skończył, i spojrzałem jak odkłada gitarę, a następnie miękko zeskakuje na ziemie. Po krótkiej chwili zajął miejsce na huśtawce obok i zakołysał się lekko do przodu, a następnie do tyłu. Po ośrodku rozniosło się nieprzyjemne dla uszu zgrzytanie.
- Co myślisz?
- Dość depresyjne i dosadne – powiedziałem to, co przyszło mi pierwsze na myśl. - Prawdopodobnie brzmiałoby lepiej, gdybyś to rapował niż śpiewał, ale myślę, że jakieś smutne nastolatki na pewno by tego słuchały. A poza tym, to... - przeciągnąłem, odwracając głowę w jego stronę - śpiewanie „ajaja" co drugie słowo czy na końcu każdego wersu nie sprawia, że piosenka staje się lepsza.
    Chłopak zmarszczył nos, a następnie przeczesał farbowane na czerwono włosy długimi palcami. Odetchnął głęboko i zawiesił wzrok na jednej z gałęzi jakby zastanawiał się nad moimi słowami. Przynajmniej takie miałem wrażenie.
    Chciałem się odezwać, aby dopowiedzieć jeszcze kilka błędów, jednak chłopak mi na to nie pozwolił. W momencie, gdy chciałem skrytykować pewne niedociągnięcia sensu piosenki, on postanowił mi się nadzwyczajnie w świecie przedstawić.
- Park Chanyeol – powiedział, przekręcając się w moją stronę. Gdy nasze spojrzenia się ze sobą spotkały, on uśmiechnął się lekko. - Park Chanyeol. Jestem Park Chanyeol, prawie-piosenkarz.
- Wystarczyło powiedzieć raz.
- Nie – zapewnił, kręcąc energicznie głową. - Muszę mieć pewność, że zapamiętasz moje imię i nazwisko. Muszę mieć pewność, że będziesz wiedział kim jest Park Chanyeol, gdy usłyszysz to w radiu albo kiedy zobaczysz na plakatach promujących moją trasę koncertową. Muszę mieć pew-
- Zapamiętałem – rzekłem, nie dając mu dokończyć. Chłopak wyglądał przez moment na niezadowolonego, ale z jego czoła od razu poznikały cienkie zmarszczki, gdy kontynuowałem. - Jesteś Park Chanyeol, czerwonowłosy chłopak z ciemnymi odrostami. Śpiewasz nieidealne piosenki o ludzkich wadach bądź słabościach. Nie dbasz o sens ani o to, czy dane słowo istnieje lub zostanie zrozumiane przez innych. Prawdopodobnie nie dbasz o nic innego niż śpiewanie i granie na gitarze. Sprawiasz, że dźwięk strun staje się synonimem twojego imienia.
    Chłopak zaśmiał się, ale nie był rozbawiony. Był dziwnie szczęśliwy. Zaraźliwe     Chłopak zaśmiał się, ale nie był rozbawiony. Był dziwnie szczęśliwy. Zaraźliwe szczęśliwy do tego stopnia, że przyłączyłem się do niego. Obydwoje siedzieliśmy na nie najnowszych, skrzypiących z każdym ruchem huśtawkach i śmialiśmy się, ożywając wszystko co martwe dookoła. Na pierwszy rzut oka wydawało się to być niczym wyjątkowym czy szczególnym, ale w tamtej chwili czułem się jakbym znał go od bardzo dawna i jakbyśmy się spotkali po kilku latach rozłąki. Nie byłem w stanie opisać tego słowami, ale to było coś co powinien przeżyć każdy, poznając nową osobę.
    Chłopak pokręcił lekko głową, wstając i otrzepując tył spodni. Spojrzał przed siebie, jakby szukał czegoś między pojedynczymi drzewami i nie mam pojęcia o czym wtedy myślał, ale podejrzewam, że układał w głowie nową piosenkę. Kolejną absurdalną piosenkę.
- Co z ciebie za prawie-piosenkarz, skoro nie pytasz fana-krytyka o jakiego imię? - zapytałem, przyciągając tym jego wzrok. Nie był zaskoczony, był poruszony.
- Fan-krytyk? - dopytał z nutą rozbawienia.
- Masz mnie za swojego fana, – przypomniałem, na co skinął głową - a ja swoją rolę w tym wszystkim widzę bardziej jako krytyk, niż fan. Więc jestem fanem-krytykiem.
- Co najwyżej możesz być fanem-prawie-krytykiem.
    Chwilę mu się przyglądałem, by za chwilę parsknąć cicho śmiechem. Poniekąd miał rację. Krytykowałem to co tworzył, tak naprawdę w ogóle się na tym nie znając. Być może bardziej trafnym określeniem byłby fan-pseudokrytyk.
- Więc? - zapytał, podchodząc do domku, na którym z początku siedział, i chwycił za próg gitary, podnosząc ją z ziemi. Dopiero wtedy zauważyłem, że gitara nie była wcale nowa czy piękna. Gdzieniegdzie były większe lub mniejsze zadrapania, a jasne drewno pokrywały kolorowe plamy farb plakatowych oraz ślady pozdzieranych naklejek. - Jak mam się do ciebie zwracać?
- Wystarczy Baekhyun.
- Słabe, ale niech będzie.
    Zmarszczyłem lekko brwi, prostując plecy.
- Nie wymyśliłem tego. To moje imię.
- I co z tego? - prychnął rozbawiony, ruszając przed siebie. - Idziesz?
    Wahałem się. Nie byłem pewny czy był jakikolwiek sens gdziekolwiek z nim chodzić, ale każdy kolejny dzień przekonywał mnie, że było warto. Kiedy wstałem ze skrzypiącej huśtawki i wyrównałem z nim kroku, on tylko uniósł lekko kąciki ust. Nie kierowaliśmy się w stronę bramki ani prawdopodobnie w stronę miejsca skąd przyszedłem. Szliśmy w przeciwnym kierunku, mijając puste i z lekka poniszczone stare domki letniskowe, poobdzierane z lakieru ławki oraz nieprzydatne już nikomu zabawki. Na końcu ośrodka znajdował się ciemnobrązowy domek, do którego Chanyeol mnie zaprowadził. Z zewnątrz nie różnił się niczym od tych, obok których przechodziliśmy i chociaż do żadnego nie zajrzałem, byłem pewny, że różniły się wnętrzem. Ten, w którym obydwoje staliśmy, miał powybijane szyby, mnóstwo pajęczyn w górnych kątach i powywracane, zużyte meble. Za to nie było widać nawet skrawka drewnianych ścian. Wszystko było zasłonięte plakatami przeróżnych zespołów, w większości tych starszych i być może już nawet przez wszystkich zapomnianych. Poza kolorowymi napisami czy twarzami wokalistów wisiały też kartki. Nie musiałem podchodzić blisko, by dostrzec na nich dziecięce pismo oraz mnóstwo bazgrołów, jednak zmuszony byłem zbliżyć się, by zauważyć, że wszystko co na lekko zżółkniętych kartkach było tekstami piosenek. Szczerze, trudno było nazwać to „piosenkami", był to po prostu zlepek słów, które rymowały się co drugi wers i miały przeplatający oraz powtarzający się refren bądź coś co miało nim być.
    Nie byłem pewny tego jak powinienem zareagować. Z jednej strony moja reakcja, która się we mnie gotowała była być może trochę niewłaściwa, jednak z drugiej była jak najbardziej prawdziwa, dlatego też pozwoliłem sobie na śmiech. Nie trwał on długo i nie był spowodowany wyśmianiem dziecięcych fantazji, w tamtej chwili czułem się rozbawiony tym, jak bardzo mnie to urzekło.
- Od dziecka piszesz absurdalne i bezsensowne rzeczy – skomentowałem, wskazując jedną z kartek, a następnie przekręciłem głowę, by napotkać się z błyszczącymi oczami. Chanyeol nie poczuł się urażony, co wnioskowałem po lekkim uśmiechu doczepionym do jego delikatnie opalonej twarzy.
- Wiesz Baekhyun, czasami sobie myślę o tych wszystkich artystach, którzy wylatują w celu wypoczynku na Hawaje, Malediwy albo oddalone od wszystkiego wyspy – przyznał, podchodząc do mnie, i nachylił się nad kartką, którą chwilę temu wskazywałem. Mruknął głośno w zastanowieniu. - Nie rozumiem tego zbytnio, bo widzisz to miejsce, w którym teraz stoisz to miejsce gdzie jestem w każde wakacje od dziecka, a teraz nawet częściej. To w tym domku po raz pierwszy usłyszałem dźwięk gitary, to w tym domku po raz pierwszy dotknąłem strun i to tu po raz pierwszy postanowiłem napisać piosenkę. Jak już pewnie zauważyłeś, ten ośrodek przestał funkcjonować, ale to wcale nie sprawiło, że przestałem przyjeżdżać do miejsca, gdzie przypominam sobie, jak to jest móc wziąć głęboki wdech. I czasami, kiedy sobie myślę o przyszłości, jestem pewny, że gdy będę zmęczony codziennymi koncertami albo będzie brakować mi weny, będę przyjeżdżał tutaj, a nie wylatywał w nieznane. Miejsce, w którym zrozumiało się, że muzyka jest powodem, dla którego chce się żyć i zaczynać dzień wcześniej od słońca, powinno być miejscem, do którego przyjeżdża się, by oczyścić umysł.
    Wpatrywałem się w Chanyeola jeszcze długo po tym jak skończył mówić, bo nie byłem w stanie oderwać od niego wzroku. I to nie było tak, że w tamtym momencie poczułem mocniejsze uderzenie serca czy zobaczyłem więcej kolorów dookoła. Chanyeol był po prostu piękny, kiedy grał i kiedy mówił o muzyce. Jego piosenki nie były nawet w połowie tak dobre jak jego głos lub śpiew, a jego charakter nie przyciągał do siebie tak jak to, kiedy zaczynał mówić o tym co kocha. Nie znałem go, nie wiedziałem o nim nic, poza tym jak się nazywa i kim chce zostać w najbliższej przyszłości, ale był pierwszą osobą, która pokazała mi jak bardzo można coś kochać i o coś walczyć. Ja nie miałem niczego takiego, co sprawiałoby, że wstawałbym każdego dnia i szedł po trupach, by to osiągnąć. Być może w tamtym właśnie momencie zrodził się jeden z powodów, dla którego każdy następny dzień rozpoczynałem z nadzieją na usłyszenie dźwięku strun po opuszczeniu kwatery. Chciałem słuchać Chanyeola, chciałem słuchać jak opowiadał o czymś, co sprawiało wrażenie, że stało się dla niego ważniejsze od tlenu.
-
    Wchodząc do klubu, w którym czekali na mnie oburzeni przyjaciele, czułem się absurdalnie. Przekraczając próg naszego wynajmowanego domku letniskowego o trzeciej w nocy, czułem się jeszcze bardziej absurdalnie. Słuchając tego, co mówiła do mnie pijana Malie, czułem się źle przez to, że wcale nie słuchałem, ale kiedy zniknąłem za drzwiami łazienki i chwilę później pozwoliłem ciepłej wodzie zmyć ze mnie zmęczenie dnia poprzedniego, dopadało mnie to samo uczucie co w klubie oraz w progu. Miałem wrażenie, jakby czas stawał w miejscu, a zarazem przerażająco pędził. Cały czas wisiało nade mną coś, czego sam nie widziałem i nie rozumiałem. Było to intensywne, bardzo intensywne, ale też uzależniające. Zrezygnowałem z zamian co trzecią noc, bo mój materac wydawał się być najwygodniejszy, kiedy spoglądałem przez okno na pastelowe odcienie bezwstydnie wyłaniające się z głębokiej czerni, a puste pomieszczenie, w którym ciszę przerywał jedynie mój oddech wydawało się być najlepszym miejscem, gdy zasypiałem z myślą o dźwiękach strun, które miałem usłyszeć następnego dnia.
♦♦♦
- Czy my mamy kupić kajdanki i przypiąć cię do któregoś z nas? - prychnął Kris, opierając się plecami o jedną z liliowych ścian naleśnikarni, do której postanowiliśmy przyjść zjeść.
    Uniosłem na niego wzrok, przerywając pisanie wiadomości do mojego ojca i przyjrzałem się każdemu z osobna, gdy dostrzegłem jak wszyscy uważnie mi się przyglądali. Zmarszczyłem lekko nos, kończąc szybko stukanie w ekran i gdy tylko wysłałem SMSa, odłożyłem telefon. Opadłem plecami na metalowe oparcie i ciężko wzdychając, skrzyżowałem ręce na piersi.
- O co ci... wam teraz chodzi?
- Wyjście z klubu i wrócenie nad ranem było w miarę zrozumiałe – powiedział Jongdae, po czym wszyscy skinęliśmy głowami w podziękowaniu za podanie nam obiadu, a tak naprawdę dla nas śniadania. - Kris przegiął, ale wczoraj-
- Wracałeś po telefon cztery pieprzone godziny, jak nie lepiej – prychnął Chińczyk, przysuwając się do stolika. - Jeśli się dalej wściekasz o to co powiedziałem, to po prostu to powiedz, a nie unikaj naszego towarzystwa. Za kilka dni zapomnimy, że w ogóle tu z nami przyjechałeś.

- Nie unikam was – westchnąłem zrezygnowany, zaczynając dzielić naleśniki na mniejsze części. - I już wam tłumaczyłem, że poszedłem po telefon, zadzwoniłem do rodziców i zasnąłem, kładąc się podczas rozmowy na kanapie.
    Wszyscy spojrzeli na siebie wymownie, ale nikt nie kontynuował tematu. Nie chciałem ich okłamywać i nie miałem w tym żadnego ukrytego celu, po prostu chciałem uniknąć zbędnych komentarzy. Znałem ich zbyt dobrze, by wiedzieć jakby się to skończyło. Zrobiliby z niczego wielkie coś i do końca wyjazdu nie miałbym życia, poza tym nie widziałem sensu mówienia im o Chanyeolu, bo nawet nie wiedziałbym co powiedzieć. Między mną, a czerwonowłosym nie było żadnej więzi, bo w końcu nasza znajomość – o ile tak to można było nazwać, trwała niecałe dwa dni. Fakt faktem nie dało się ukryć, że było między nami coś, co sprawiało, że czuliśmy się w swoim towarzystwie odpowiednio i nadzwyczajnie dobrze, ale to tyle. Mógłbym może nawet rzec, że, nie znając się, otwieraliśmy się przed sobą jak przed najlepszym przyjacielem, ale skłamałbym. Ja nie powiedziałem nic na swój temat, poza tym jak się nazywam, a Chanyeol nie mówił o niczym co chociaż trochę nie było związane z muzyką bądź tym jak wszystko będzie wyglądać, gdy słowo „prawie" w „prawie-piosenkarz" odejdzie w nieznane. Mimo to, czułem jakbym znał go lepiej niż ktokolwiek i kiedykolwiek zdążył poznać. Prawdopodobnie było to zwykłe złudzenie, które po prostu przynosiło dziwnie kojące uczucie.
    Trzeci oraz czwarty dzień był dniem poświęconym plaży. Nikt z nas się nie opalał, ale piwo o wiele lepiej smakowało, podczas siedzenia na kocu, jedząc pizze i mając widok na szeroko rozciągające się jezioro. Byliśmy w końcu na wakacjach, a to miejsce sprawiało, że odczuwaliśmy to bardziej niż przesiadując w klubach wypełnionych dymem i przesiąkniętych zapachem wódki. Wieczory i noce były porą na tamte miejsca, w ciągu dnia było inaczej. Inaczej dla moich przyjaciół i inaczej dla mnie.
     Trzeci dzień przyniósł mi dźwięk strun z miejsca, którego nie wziąłbym nigdy w życiu pod uwagę i które sprawiło, że musiałem mocno odchylić głowę. Tamten dzień w większości spędziłem na dachu jednego z wyższych budynków w okolicy, przyglądając się jak moja ekipa wrzucała się nawzajem do jeziora i wsłuchując się w piosenkę o kobiecie, która pracowała na dwa etaty i która wychowywała czwórkę nieswoich dzieci. Chanyeol dokładnie opisywał jej zaniedbaną cerę, brudne paznokcie, żółte od papierosów zęby i wychudzone ciało, które kompletnie nie pasowało do jej napuchniętych od płaczu policzków. Gdy tylko zapytał mnie co myślę, od razu odpowiedziałem mu, że nikt nie słuchałby piosenki o czymś takim i że nadmierne używanie słowa „bardzo" przed każdym przymiotnikiem to raczej kiepski pomysł, jeśli nie chce żeby ludzie mieli go za kogoś z ubogim słownictwem. On tylko zaśmiał się, kiwając głową, a w odpowiedzi na moje uwagi zapytał, czy nie chciałbym czegoś zjeść. Właśnie trzeciego dnia poznałem najlepsze lody na świecie i gdyby nie prawie-piosenkarz prawdopodobnie nigdy nie skosztowałbym tajskiego deseru, który zawładnął moim sercem.
    Poniedziałek był czwartym dniem i nie różnił się on zbytnio od poniedziałków w ciągu roku szkolnego przez wczesną pobudkę. Zostałem zrzucony z materaca koło dziewiątej i nie ukrywam, że bardziej byłem zaskoczony tym, że większość była już na nogach, niż zły. Dali mi jako pierwszemu skorzystać z łazienki, co pokazało jak naiwny byłem, wskakując od razu pod prysznic. Gdy tylko zszedłem na dół, licząc na przygotowane śniadanie, zostałem poinformowany, że jako jedyny byłem w pełni gotowy do życia, więc moim zadaniem było zrobić coś dobrego do jedzenia. Zamiast marudzić i zgadywać kto to wymyślił, wziąłem się za przyrządzenie jajecznicy, na którą poszły trzy opakowania jajek oraz bochenek chleba tostowego. Kiedy kontrolowałem sytuację na patelni, Sehun zajmował się wkładaniem pojedynczych kanapek do tostera, a Jongdae smarowaniem ich cienką warstwą masła. Przeniosłem w pewnym momencie wzrok na blondyna, czując się zobowiązany aby o to zapytać.
- Co z tą Francuzką?
    Sehun jedynie ziewnął i machnął lekceważąco ręką.
- Nie upadłem jeszcze na tyle nisko, żeby zawracać sobie głowę dziewczyną, która tamtego wieczoru pewnie należała do połowy klubu i dwóch kolejnych.

    Prychnąłem rozbawiony, zaczynając przekładać rozbełtane jajka na pięć talerzy. Blondyn na szczęście był typem osoby, która nie potrzebowała dużo czasu, by podnieść się po tych cięższych dla człowieka chwilach, co dopiero po takich drobnostkach jak jakaś długonoga dziewucha na jeden numerek.
    Śniadanie odbyło się w dość napiętej atmosferze przez naszą parę zakochanych. Malie chciała wynająć łódkę bądź skuter wodny i wypłynąć na środek jeziora, ale Kris był przeciwny temu pomysłowi. On wolał siedzieć na kocu i otwierać co kilka minut kolejną puszkę piwa, niż bezsensownie dryfować na wodzie. Naszej trójce przypadł ten pomysł do gustu, więc Jongdae uznał, że możemy zebrać się w czwórkę, a Chińczyk zostanie i poczeka. Brunetka była zachwycona, jednak Kris pokazał swoją twarz egoistycznego dupka i zapowiedział, że Malie nigdzie z nami nie pójdzie. Twierdził, ze skoro jest jego dziewczyną to nie będzie spędzać czasu z trzema innymi facetami, tylko z nim. Nie miałem pojęcia, co mu odbiło tamtego dnia, ale przez kolejne dwie godziny swoim zachowaniem pokazywał nam jak cholernym był zazdrośnikiem. Nie mówił o nas jak o przyjaciołach, a w kółko podkreślał naszą płeć, pomijając nawet dobrze mu znany fakt, że mnie nie interesują kobiety. Nie pod tym względem.
    Miałem ochotę stamtąd wyjść, by trafić na dźwięk gitary, którego wyczekiwałem od rozstania się z czerwonowłosym, jednak nie zrobiłem tego. Byłoby to nie fair wobec osób, z którymi przyjechałem oraz z którymi pierwotnie miałem spędzić wspólne wakacje. Siedziałem z Tajlandką i Sehunem przed telewizorem, leniwie przeskakując z kanału na kanał, podczas gdy Jongdae układał domek z kart. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wszystkich stacji telewizyjnych było raptem cztery, więc zdążyłem zrobić rundkę, by po prostu usłyszeć kolejne zdanie w jakiejś dramie. Dopiero gdy wybiło południe, Kris postanowił zejść na dół, zabierając Malie na bok. Wychylaliśmy się zza ściany i nasłuchiwaliśmy się całego przebiegu rozmowy, mocno trzymając kciuki aby się pogodzili. Wszyscy jakby nie patrzeć mieliśmy dość tej ciężkiej ciszy wiszącej w powietrzu jak i spędzania ciepłego dnia w czterech ścianach. I gdy tylko nastała w pierwszej chwili niepokojąca cisza, i rzuciło nam się w oczy jak para przylega do siebie, obsypując się pocałunkami, zerwaliśmy się na nogi, wymijając ich, i pobiegliśmy na górę, przygotować się do wyjścia na plaże.
    Fakt faktem dwójka zachowywała się, jakby tamtego dnia wcale się nie posprzeczali, ale pomysł z wypłynięciem i tak nie wypalił. Kris dalej był przeciwny, ale jako rekompensatę zabrał dziewczynę do budki, w której wykonywali tatuaże z henny. Z początku poszła tam tylko para, jednak Sehun zaraz do nich dołączył w celu przeglądnięcia szablonów i być może zrobieniu sobie czegoś małego w okolicy biodra. Nie musiałem długo czekać, by Jongdae, przeciągając się i wymuszając co moment ziewanie, zaczął się 'przypadkiem' ode mnie oddalać w stronę pozostałych. Leżałem na brzuchu i patrzyłem w tamtą stronę z rozbawieniem, chwilę odbywając wewnętrzną walkę z samym sobą. Gdy tylko wstałem gotowy, by dołączyć do przyjaciół, zdążyłem jedynie otrzepać spodenki, a na moją twarz wskoczył delikatny uśmiech. Obejrzałem się w stronę głośno krzyczącego Jongdae, który uciekał przed oblanym Sehunem, a następnie podrapałem się po głowie, nie wiedząc za bardzo co zrobić z rzeczami. Nie chciałem nic im mówić, bo zaraz dopytywaliby i chcieliby iść ze mną, więc na szybko poprosiłem jakąś kobietę o popilnowanie rzeczy, dopóki któryś ze wskazanych przeze mnie nie wróci. Rzuciłem im jeszcze jedno spojrzenie, ubierając szybko buty, a następnie pobiegłem w stronę pobliskiego lasu.
    Nie musiałem szukać długo, bo chłopak wcale się nie ukrywał ani nie siedział na żadnej z gałęzi. Minąłem zaledwie kilka drzew, by znaleźć się przy ostatnim skrawku plaży, gdzie i tak wyraźnie słyszałem śmiech Jongdae. Piasek był brudny i wymieszany z glebą, ale to nie na niej siedział Chanyeol. Leżał on w pomalowanej na granatowo łódce, a na jego twarzy spoczywał kapelusz chroniący jego twarz jak i oczy przed słońcem. Gitarę miał ułożoną na brzuchu i bezproblemowo gładził pojedyncze struny, nie była to żadna konkretna melodia, a dookoła nie roznosił się śpiew. Po prostu sobie brzdąkał i przestał dopiero gdy łajba mocno zachwiała się poprzez moje wejście na nią. Usiadłem na niezbyt szerokiej desce i spojrzałem mu w oczy, gdy, nie śpiesząc się, odsłonił twarz. Zaraz uniósł się na łokciu, leniwie się uśmiechając.
- Masz ochotę się przepłynąć?
    Jako że Chanyeol był odpowiedzialny za gitarę, ja byłem tym, który sprawował władzę nad wiosłami, ale dopiero gdy wypłynęliśmy na środek, chowając się za małą wysepką. Z początku poruszałem nimi lekko, sprawiając że robiliśmy powolne kółka raz w jedną stronę, a raz w drugą. Siedzieliśmy na przeciwko siebie, czasami wpatrując się w siebie zbyt długo. Czerwonowłosy skanował moją twarz milimetr po milimetrze i gdyby tylko był malarzem, dałbym sobie rękę uciąć, że planowałby namalować mój portret. Z każdym najdrobniejszym szczegółem. Jego umiejętności gry na gitarze były na takim poziomie, że nie miał potrzeby zerkania na swoje palce podczas zmiany chwytów, dlatego też mógł robić tysiące rzeczy na raz, nie przestając przy tym grać.
    Siedząc na łódce z Chanyeolem i jego gitarą, nie miałem nic innego do robienia jak rozglądanie się po nienaruszonej tafli wodnej, zaburzanie palcami lustrzanego odbicia bądź przyglądanie się prawie-piosenkarzowi.
    Odetchnąłem głęboko, schodząc z ławeczki, i usiadłem na wilgotnej podłodze, krzyżując nogi. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, zaczynając wyrywać odstające drewniane kawałeczki.


- Zaśpiewaj mi coś.

     Nie musiałem prosić dwa razy, bo nim zdążyłem odchylić głowę i na niego spojrzeć, Chanyeol wyprostował plecy, przechodząc ze zwykłego brzdąkania w muzykę tworzącą kolejną historię. Tym razem stworzył coś nieco szybszego od tego, co zdążyłem już usłyszeć, ale nie brzmiało to w ogóle jak piosenka. Nie było to stworzone na kształt piosenki a wypracowania. Z każdą chwilą czułem się coraz bardziej zdezorientowany i może trochę zażenowany tym co Park Chanyeol tworzył. Krytykowałem go, a to co stanęło pod moim „ale" więcej nie pojawiało się w tym, co śpiewał mi następnego dnia. Pomyślałbym, że uczył się na błędach i doskonalił samego siebie, ale potem przedstawiał mi coś takiego, by na końcu jak zwykle zapytać co o tym myślę. Tamtym razem nie miałem zastrzeżeń do pojedynczych momentów, a do całości.
- Zaśpiewałeś mi jakieś wypracowanie i to strasznie marne.
- Dosłownie – powiedział, kiwając głową.
    Opuściłem luźno ramiona, mrugając kilka razy.
- Ty naprawdę to zrobiłeś.
- No przecież mówię – prychnął rozbawiony i zaczął uważnie patrzeć dookoła. W powietrzu wisiała przez krótki moment wcale niezręczna cisza. Była przyjemna, ale nie satysfakcjonowała mnie ani trochę. - Jakimś cudem wczoraj znalazłem w swoich rzeczach wypracowanie sprzed czterech lat i zacząłem się zastanawiać jakby to wyglądało, gdybym to zaśpiewał. I wiesz co? Myślę, że gdybym te cztery lata temu to zaśpiewał, a nie oddał na wymiętym kawałku papieru, dostałbym wyższą ocenę niż dwója.
- Nie wierzę... - powiedziałem jak do siebie, a następnie pokręciłem lekko głową. Odetchnąłem głęboko, opierając plecy o deskę, i przyjrzałem mu się. Zastanawiałem się, czym jeszcze mnie zaskoczy.
- Ja też nie – przyznał, odkładając gitarę w bezpieczny sposób. - Nie wierzę, że dopiero teraz na to wpadłem i aż prawie żałuję, że nie chodzę do szkoły, bo miałbym pomysł na zaliczenie wszystkich przedmiotów.
    Zmarszczyłem lekko brwi, przyglądając mu się jeszcze uważniej. Chanyeol nie wyglądał na kogoś dużo starszego ode mnie, mimo że był o wiele wyższy. Był szczupły, ale przez swój wzrost wydawał się być po prostu duży. Według mnie miał dość dziecięcą twarz, chociaż być może to przez te błyszczące oczy i głupkowaty uśmiech, który zdołałem zobaczyć tylko raz. Gdybym miał wskazać coś, co było w nim najdojrzalsze, to byłby to głos. Zdecydowanie. Kompletnie nie pasował do jego wyglądu. Chnayeol był jak wyrośnięte dziecko z głosem dorosłego mężczyzny.
- Ile masz lat?
- Dziewiętnaście, i tak, wiem, że w moim wieku powinienem ciągle się uczyć, ale tak wyszło, że tego nie robię – powiedział, wzruszając lekko ramionami. - Poniekąd.
- Poniekąd?
- Uczę się tego, co mi potrzebne w życiu, Baekhyun – odetchnął, również zsuwając się na wilgotną podłogę. Przez to stało się trochę ciasno, ale nie ruszałem się, słuchając tego, co miał mi do powiedzenia. - Rzuciłem szkołę, gdy skończyłem szesnaście lat. Dokładnie w dzień moich urodzin. Najlepszy prezent jaki sobie sprawiłem, zaraz po gitarze.
    Uniosłem wysoko brwi, jednak nie byłem tym zaskoczony. Pasowało mi to do niego, szczególnie po tym, jak zobaczyłem tamten domek. Nie musiał nawet mówić, dlaczego to zrobił, bo to było oczywiste. Muzyka. Chciał się poświęcić muzyce całym sobą.
- Twoi rodzice się na to zgodzili od tak po prostu czy uciekłeś z domu i teraz tu przesiadujesz? - zapytałem, na co chłopak parsknął śmiechem.
- Moi rodzice byli na to przygotowani.
- Nie sądzę żeby jakikolwiek rodzic był gotowy na to, żeby pewnego dnia usłyszeć od swojego szesnastoletniego dziecka, że rzuca ono szkołę.
    Chanyeol pokręcił mocno głową jakby się z czymś bardzo nie zgadzał, a mimo to tkwił cały czas w rozbawieniu. Ta rozmowa go bawiła i mnie poniekąd też, bo jego odpowiedzi wydawały się być do przewidzenia. Spodziewałem się jak to wszystko rozegrało się w jego życiu, chociaż koniec końców i tak mnie po raz kolejny zaskoczył.
- Oni byli – zapewnił, przeciągając się. - Bo widzisz, w szkole podstawowej przez pewien, dość długi czas przestałem uczestniczyć w zajęciach i przychodziłem tylko na lekcje muzyki. Tylko i wyłącznie. Już w wieku jedenastu lat chciałem rzucić szkołę i skupić się na tym czego byłem pewny. Na doskonaleniu samego siebie, by stanąć kiedyś na scenie. Długo to jednak nie trwało, bo w końcu nauczycielka zadzwoniła do moich rodziców i o wszystkim im powiedziała.
- Pewnie miałeś przez to same problemy.
- Nie – powiedział rozbawiony. Chanyeol zawiercił się lekko na łódce, sprawiając przy tym, że mocno się ona zachwiała, ale ja nawet nie drgnąłem. Po prostu na niego patrzyłem, czekając aż opowie mi więcej. Kiedy o tym opowiadał wyglądał jakby dobrze mu się to wspomniało. - Moi rodzice byli z początku niezadowoleni, ale ja dalej się upierałem tego, że nie potrzebuję matematyki, koreańskiego czy wf'u. Nie krzyczeli, nie wysłali mnie do pokoju. Po prostu zapytali dlaczego tak uważam i wtedy po raz pierwszy powiedziałem im o moim marzeniu.
- Powiedziałeś, że chcesz zostać piosenkarzem i odpuścili? - prychnąłem cicho.
- Nie do końca. Stwierdzili, że, rzucając szkołę, nie będę mógł chodzić na lekcje muzyki, bo nie będę już uczniem, więc... wróciłem. Oczywiście musiałem wszystko nadrobić i starać się jeszcze bardziej, żeby odzyskać to, co straciłem w oczach nauczycieli, ale obeszło się bez szlabanu. Dużo rozmawialiśmy w domu na ten temat i tak, jak ci już powiedziałem, byli przygotowani na to, że rzucę szkołę prędzej czy później, bo ciągle to powtarzałem. Każdego dnia, aż do dnia wypisania się.
    Pokiwałem lekko głową, zaczynając się zastanawiać, jakby to było przedłużyć swoje wakacje i więcej nie pokazać się w szkole. Byłem pełnoletni, a moi rodzice nigdy nie napierali na mnie mocno względem nauki, więc mogłem to zrobić i osiągnąć szybciej, łatwiej niż Chanyeol. Różnica między nami była jednak taka, że w porównaniu do Chanyeola, ja nie miałem powodu. Nie miałem też niczego czemu mógłbym się poświęcić i czym wypełnić swoje wolne dni, poza spaniem i czekaniem aż moi przyjaciele będą mieli wolne popołudnie.
- Żałowałeś kiedyś, że to zrobiłeś?
- Nie – przyznał od razu. - Szkoła zabierała mi za dużo czasu, który mogłem poświęcić komponowaniu lub przyglądaniu się ulicznym grajkom. W szkole po prostu byłem, a zaczynałem się uczyć dopiero po wyjściu z niej.
    W pewnym sensie zazdrościłem mu tego, że odnalazł coś, czemu zaczął się oddawać już od dziecka. Kiedy o tym wszystkim mówił, kiedy skreślał na drodze wszystko, co nie było powiązane z jego marzeniem, sprawiał, że sam chciałem coś takiego odnaleźć. Przez całe moje życie uczęszczałem na przeróżne dodatkowe zajęcia czy to artystyczne, czy sportowe, ale nigdy nic zainteresowało mnie do tego stopnia, by nie porzucić tego po kilku miesiącach.
     Westchnąłem cicho, spoglądając na niebo, i zacząłem się zastanawiać jak to się dzieje, że są na tym świecie osoby, które wiedzą czego chcą i robią wszystko, by to osiągnąć oraz takie, które wkraczają w świat dorosłych i dalej nie wiedzą co chcą zrobić ze swoim życiem. Chanyeol wiedział, podczas gdy ja nie miałem niczego, co lubiłbym bardziej od pozostałych rzeczy. Nie licząc śpiewu prawie-piosenkarza. To było zdecydowanie coś, co dostało miano mojego ulubionego zajęcia.
- A co z tobą? - zapytał, wyrywając mnie z myśli. Zsunąłem na niego wzrok, cicho wzdychając. - Gdzie się widzisz za kilka lat?
- Nie wiem – przyznałem i wtedy po raz pierwszy w życiu poczułem się tym zażenowany. Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy, nie byłem w stanie rozluźnić własnego ciała. Było mi wstyd.
    Chanyeol jednak nic nie mówił ani nie dopytywał. Prawdopodobnie czekał, aż sam coś więcej powiem, ale ja nie miałem o czym mówić. Nie miałem niczego o czym mógłbym mówić w kółko i w kółko jak on o muzyce. Nie miałem niczego w czym tkwiłbym od lat ani niczego co wywołałoby u mnie silniejsze emocje od tych, które odczuwałem od kilku dni w jego obecności.
- Mam osiemnaście lat i-
- I nie wiesz co chcesz robić w przyszłości – powiedział dosłownie to, co sam chciałem dobitnie powiedzieć, jednak wypowiedziane przez niego brzmiało lepiej i łagodniej. Kiedy uniosłem na niego z powrotem wzrok, nie napotkałem oceniającego spojrzenia czy kpiny utkwionej w błyszczących oczach, to była raczej wyrozumiałość. - Myślę, że to normalne w tym wieku. Kogo byś nie zapytał, prawdopodobnie powiedziałby ci to samo.
- Ty byś tego nie zrobił.
    I w tamtej chwili po raz drugi obdarował mnie tym szerokim, głupkowatym uśmiechem, a ja poczułem przyjemne ciepło oraz jak wstyd odchodzi w nieznane. Uniosłem lekko kąciki ust, zatracając się w tym widoku i w delikatnym bujaniu.
♦♦♦
     Szóstego dnia nie czekałem aż wszyscy się obudzą i jak wyjdziemy z domku, żebym za chwilę gdzieś im zniknął. To nie miało na dłuższą metę żadnego sensu, szczególnie że z każdym dniem coraz bardziej się na mnie o to wściekali. Napisałem im krótką wiadomość, którą zostawiłem na stoliku w salonie i prostu wyszedłem. Niebo było ciemnoszare, panował chłód, a w powietrzu unosiła się niesamowita wilgoć. Pachniało deszczem, który chwilę potem nastąpił. Idąc pustym miasteczkiem, miałem obawy, że nie spotkam go w taką pogodę, ale jemu ona widocznie w niczym nie przeszkadzała. Siedział tam gdzie pierwszy raz go zobaczyłem, tkwiąc w tej samej pozycji, obrócony w tą samą stronę. Koło niego leżały dwie ciemnozielone butelki opróżnione do dna i jedna w połowie picia. Kiedy tylko do niego podszedłem w połowie już przemoczony, ustałem za nim i schyliłem się, zabierając mu piwo. Wypiłem wszystko większymi łykami, a jako przywitanie dostałem banknot do ręki i rozkaz pójścia po więcej alkoholu.
     Siedząc obok niego, wpatrywałem się jak upijał coraz to większe łyki i jak kołysał się na boki, gdy był zajęty szarpaniem strun. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, był bledszy, a pod oczami miał szare sińce. Drżał z zimna, szczególnie kiedy dmuchał w nas mocniejszy wiatr i, choć tak jak ja miał na sobie dwie bluzy oraz długie spodnie, to, siedząc nad wodą w taką pogodę, nawet to nie pomagało. Moje dłonie były przemarznięte, a zęby ciągle o siebie stukały przez drżenie szczęki. Chanyeol tamtego dnia niczego nowego mi nie zaśpiewał, twierdząc że pracował całą noc nad czymś ważnym i nie miał czasu, by skupiać się na nowej piosence, którą mógłby mi zaśpiewać. Nie miałem mu tego za złe, bo zamiast tego wsłuchiwałem się we wszystko co stworzył od dnia naszego poznania się. Mimo zimna, śmiałem się, wyobrażając sobie gdyby to wszystko faktycznie znalazło się na płycie. Gdyby każda z tych nieidealnych piosenek miała swój własny tytuł ułożony jeden pod drugim, przypisany konkretny numerek i czas trwania na boku. On jak zwykle nie skomentował moich spostrzeżeń, żartów ani kolejnych uwag. Obrócił się do mnie przodem, kiedy dopiliśmy ostatnie z piw i zapytał czy nie mam ochoty w coś zagrać.
    W pobliskim i tamtego dnia pustym salonie gier staliśmy cali mokrzy. Kapało z nas jakbyśmy co dopiero wyszli z jeziora i drżeliśmy jakby ktoś nas wypuścił z chłodni. To nam ani trochę nie przeszkadzało w tym żeby skorzystać ze wszystkich możliwych gier i to po kilka razy. Chwilę spędziliśmy również przy stole bilardowym, jednak nie korzystaliśmy z niego tak, jak prawdopodobnie powinniśmy. Nie ustawialiśmy bil, nie trzymaliśmy kijków, a deptaliśmy bo zielonym materiale, pozostawiając piaszczyste ślady, i co chwilę się z niego spychaliśmy. Gdy wylądowałem na ziemi ostatni raz przed wyrzuceniem nas stamtąd, Chanyeol udawał, że stół jest sceną, a ja jego publicznością zamkniętą w jednej osobie. Niedbale szarpał struny i zachrypniętym głosem, patrząc mi w oczy, śpiewał piosenkę Bruno Marsa. "It will rainw jego wykonaniu sprawiło, że moje przemoknięte ubrania wydały się być w porządku w całej tej sytuacji, tak samo jak krople kapiące z włosów prosto do moich oczu
      Mój telefon ciągle dzwonił, na zewnątrz lało z każdą chwilą coraz mocniej, a my biegliśmy w stronę wesołego miasteczka, które okazało się być zamknięte przez niedopisującą pogodę. Nie odeszliśmy ze opuszczonymi głowami, a przeszliśmy przez nie za wysokie ogrodzenie na tyłach. Przemieszaliśmy się po terenie, wskazując co chwilę to inną, wyłączoną atrakcje, a kiedy podeszliśmy do domu strachu, Chanyeol przyznał, że chciałby kiedyś skomponować coś do jakiegoś horroru. Nim cokolwiek zdążyłem odpowiedzieć, usłyszeliśmy krzyk zbliżającego się do nas ochroniarza. Biegł skryty pod parasolką, którą zaraz odrzucił na bok, gdy Chanyeol złapał mnie za dłoń i pociągnął do ucieczki. I gdyby ktoś mi tylko kiedyś powiedział, że kiedykolwiek będę biegł w ulewie między wyłączonymi karuzelami, uciekając przed starszym ochroniarzem, nie uwierzyłbym. To było tak samo absurdalne jak piosenki, których słuchałem każdego dnia. Absurdalne jak życie czerwonowłosego prawie-piosenkarza i jak nasza znajomość, którą nie dało się określić żadnym konkretnym słowem. Chyba, że jednym z tych, które chłopak wymyślał na potrzeby rymów.
    Z tego co mówił, miał coś ważnego do dokończenia, dlatego też schowani pod dachem jednego z garaży nie spędziliśmy nocy czy długich godzin. Zegarek twierdził, że przez godzinę słuchałem jak wyższy ode mnie próbował stworzyć jakąś nową melodię, ale w moim mniemaniu trwało to zalewie kilka sekund. Powrót do domku nie był przyjemny i nastawiony byłem na kłótnie o moje wyjście, ale tak się nie stało. Cała czwórka tylko spojrzała na mnie jak na ducha albo zaginionego członka rodziny, który niespodziewanie się odnalazł, ale nikt nic nie powiedział. Chyba nie widzieli już sensu pytać o to samo po raz kolejny, ale nie wydawali się być też obrażeni, gdy noc spędziliśmy razem przed laptopem, robiąc sobie maraton horrorów. Złapałem się kilka razy podczas oglądania, na tym że w czasie cichej muzyki w tle wyobrażałem sobie jakby to było, gdyby to Chanyeol przyłożył do tego rękę i gdybym na napisach końcowych faktycznie zobaczył jego imię i nazwisko.
♦♦♦
     Siódmy dzień... siódmy dzień okazał się być najbardziej niezapomnianym dniem ze wszystkich, choć nie zaczął się wcale nadzwyczajnie. Zegarek wskazywał czternastą, kiedy po nocnym maratonie wszyscy postanowiliśmy wstać na nogi i powrócić do świata żywych. Pogoda za oknem dopisywała jak każdego dnia poza poprzednim, a słońce wisiało wysoko na niebie. Było ciepło, ale spokojnie dało się wytrzymać w ubraniu, nie będąc obłożonym bryłami lodu. Zamówiliśmy jedzenie na wynos, żeby zjeść coś przed wyjściem z domu, a nie było czasu na gotowanie, jako że każdy pędził do łazienki, by się oporządzić. Tamtego dnia na plaży była organizowana jakaś większa impreza, przez którą każdy trawnik był zasypany reklamującymi to wydarzenie ulotkami. Nikt z nas nie miał wątpliwości co do spędzenia wieczoru jak i zapewne nocy. Szczerze powiedziawszy byłem na tyle zainteresowany i nakręcony gadaniem Krisa, że nie złapałem się ani razu na tym, by zastanawiać się gdzie zaprowadzi mnie dźwięk strun i o czyich wadach zaśpiewa mi prawie-piosenkarz. Nie zastanawiałem się nad nim, bo moi przyjaciele skutecznie zajmowali mi myśli ciągłym gadaniem o tym, co się tam będzie działo i że to będzie najlepszy dzień naszego wyjazdu. Sehun i Jongdae byli cholernie nakręceni na poznanie kogoś, i to być może na dłużej jak jeden wieczór, a Malie wraz z Krisem szeptali między sobą, podejrzanie się przy tym uśmiechając. Nie wnikałem, bo, znając Chińczyka, naprawdę nie chciałem o tym wiedzieć.
    Po porządnym najedzeniu się, by nie wlewać litrów alkoholu na pusty żołądek, opuściliśmy nasz domek letniskowy. Kierując się w stronę plaży, nie byliśmy jedynymi, bo szliśmy wręcz za tłumem. Wyglądało to, jakby wszyscy ludzie, na dodatek w przeróżnym wieku, którzy przyjechali do Geonmangjeung i okolic, postanowili opuścić domy, by przyjść na tamtą właśnie imprezę. To sprawiło, że jeszcze bardziej chcieliśmy już być na miejscu, więc postanowiliśmy się ścigać, wymijając każdego kto szedł przed nami. Mimo, że Kris dźwigał na swoich plecach Tajlandkę i tak prowadził, dobiegając na zapełnioną plaże jako pierwszy. Grała głośna muzyka, było pełno neonowych świateł, a zapach rozlewanego alkoholu zastąpił zapach jeziora, w którym znajdowała się już cała chmara ludzi. Z początku robiliśmy wszystko żeby się nie rozdzielić i przypadkiem nie zgubić, i udawało nam się to robić do momentu, kiedy Sehun oznajmił, że kogoś sobie wypatrzył. Zniknął w tłumie szybciej niż w ogóle powiedział nam, co zamierzał.
- Czy on w ogóle zabrał ze sobą telefon? - zapytał Jongdae, patrząc w tamtą stronę.
- To bez znaczenia – zapewniłem, machając ręką. - Przy tej muzyce albo jękach jego ofiary i tak nie usłyszałby telefonu.
    Chłopak pokiwał lekko głową, zgadzając się z moimi słowami. Musieliśmy stać naprawdę blisko siebie żeby dobrze się słyszeć i nie zdzierać przy tym całego swojego gardła.

- Jest dorosły i wie jak trafić do domu, nie panikujcie! - zawołał Kris, po odsunięciu plastikowego kubka od ust. Przetarł wargi, a następnie objął brunetkę w talii, mocniej ją do siebie przyciągając. - My idziemy rozejrzeć się, czy jest tu coś ciekawego, a wy nie dajcie się zdeptać!
     Nim odeszli, skradł dziewczynie niechlujny pocałunek i posłał nam uśmiech. Jego oczy podejrzewanie dziwnie błyszczały, więc domyśliliśmy się, że rozpoczęli akcje spełniania marzenia Krisa o seksie w publicznym miejscu. Naprawdę byliśmy w ogromnym szoku, że już wcześniej tego nie zrobili.
- Idę po drinka, chcesz?
    Spojrzałem na bruneta i potrząsnąłem potwierdzająco głową, a gdy odszedł, zacząłem się badawczo rozglądać. Dopiero wtedy złapałem się na myśleniu o Chanyeolu. Pomyślałem sobie, że muzyka grała zbyt głośno żebym mógł usłyszeć jego granie na gitarze nawet jakby podpiął się pod wzmacniacze, więc jeśli tam był, nie było opcji bym to usłyszał.
    Odwróciłem się, gdy poczułem lekkie szarpnięcie i wyciągnąłem rękę w celu odebrania jednego z kubków od przyjaciela. Zamiast drinka ściskałem w dłoni miękki skrawek ciemnej bluzy, spoglądając w błyszczące oczy, w które sporo się ostatnio wpatrywałem. Kaszlnąłem zaskoczony, próbując się cofnąć, ale czerwonowłosy pokręcił głową i nachylił się nad moim uchem.
- Chodź ze mną.
    Nie odpowiedziałem nic tylko ruszyłem za nim, spoglądając na skrawek jego ubrania, który cały czas trzymałem żeby się gdzieś po drodze nie zgubić. Całkowicie zapomniałem o Sehunie, prawdopodobnie spędzającym przyjemne chwile w jednej z łazienek, i o Jongdae, który prawdopodobnie zdążył wrócić z drinkami. Był to pierwszy raz kiedy Chanyeol nie przyciągnął mnie do siebie dźwiękiem gitary, a po prostu sam po mnie przyszedłem. Nie wiedziałem skąd wiedział gdzie jestem, ale byłem przekonany, że znalezienie mnie tam trochę mu zajęło. Być może właśnie dlatego poszedłem za nim bez słowa, czując że to coś ważnego. Ważniejszego niż nowa piosenka.
    Wyrównałem z wyższym ode mnie chłopakiem, gdy wydostaliśmy się z zapełnionego miejsca, znajdując się w miasteczku, które przez imprezę na plaży wyglądało na opuszczone. Mimo że szliśmy dość długo, nie minęliśmy ani jednej osoby. Zwiedzając trochę z ekipą czy spacerując z Chanyeolem, gdy przemieszczaliśmy się, zajadając się tajskimi lodami, byłem przekonany, że zobaczyłem w tym miasteczku już każdy możliwy obszar, ale myliłem się. Chłopak prowadził mnie przez miejsca, które pierwszy raz widziałem na oczy i być może już dawno minęliśmy granice Geonmangjeung, a to, gdzie się znajdowaliśmy, to była już całkiem inna miejscowość, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Z jakiegoś powodu mu ufałem i nie miałem powodów, dla których miałbym się go obawiać.
    Zatrzymaliśmy się dopiero na ogromnym, prawie pustym parkingu. Zamrugałem kilka razy, nie spodziewając się, że przyprowadzi mnie do takiego właśnie miejsca, ale nic nie mówiłem. Na środku stał jeden jedyny samochód, był on miejscami zarysowany, a opony miał ubłocone, jednak moją uwagę bardziej przykuło to co znajdowało się na pickupie, na który czerwonowłosy bez problemu wszedł, podając mi zaraz rękę. Metalowe podłoże przykryte było kilkoma kocami tak, aby wygodnie się na tym siedziało, ale nie zabrakło również sporej poduszki, o którą Chanyeol oparł plecy, by zaraz chwycić gitarę, wcześniej zginając swoje długie nogi. Gdy usiadłem naprzeciwko niego dostrzegłem też dwie butelki najtańszego wina jakie znałem. Prychnąłem cicho rozbawiony, gdy przez myśl przebiegło mi to, że oszczędzał nawet na alkoholu, by prawdopodobnie nie zabrakło mu kiedyś na benzynę, gdy będzie musiał pojechać gdzieś dalej na casting.
   Przeniosłem na niego wzrok, prostując plecy i uśmiechnąłem się lekko, dostrzegając jak mi się przyglądał. Wydawał się być jakiś dziwny, być może trochę poddenerwowany lub zestresowany.
- Stało się coś?
- Napisałem piosenkę.
    Parsknąłem śmiechem, kiwając głową.
- Wybacz Chanyeol, ale mając nawet miano najlepszego aktora nie potrafiłbym udać teraz zaskoczenia po tych wszystkich dniach, w których mi śpiewałeś swoje piosenki.
    Chłopak nic nie odpowiedział, po prostu posłał mi lekki uśmiech i zaczął grać. Dźwięk strun roznosił się dookoła nas naprawdę długo, nim Chanyeol dołączył do tego śpiew, a kiedy już to zrobił... nie byłem przygotowany na to co usłyszałem.
    Nie byłem przygotowany na te słowa, które wypowiadał z idealną dykcją.

    Nie byłem przygotowany na tą historie.

    Nie byłem przygotowany na tą piosenkę.


    Nie byłem pewny jak długo śpiewał i kiedy przestał, bo przez cały czas siedziałem nieruchomo, wbijając wzrok w jeden i ten sam punkt. Zapomniałem o mruganiu, a momentami i o oddychaniu. Nie mogłem uwierzyć, że ten sam czerwonowłosy chłopak, którego poznałem tydzień temu, pozbył się wszystkiego, na co zwracałem mu uwagę każdego dnia. Nic było wymyślonych słów, nie było setki powtórzeń, nie używał słowa „bardzo" przed każdym przymiotnikiem ani „ajaja" czy „jejeje" na końcu każdego wersu. Przede wszystkim nie zaśpiewał starego wypracowania, a prawdziwą piosenkę. Ten sam Chanyeol, który każdego dnia śpiewał mi nie do końca idealne piosenki, zaśpiewał mi coś, co pokochałem już po pierwszej zwrotce. I tak jak ludzie zakochują się od pierwszego wejrzenia, ja zakochałem się od pierwszego dźwięku. Nie w nim. W piosence, którą napisał. I chociaż nie powiedział mi wtedy ani w ogóle, że zrobił to dla mnie, tak właśnie się czułem. Jakby była od niego dla mnie.
     Przechodziły mnie dreszcze na każde szarpnięcie strun i na każde słowo przygłuszone lekką chrypką. Rozchylałem usta jakby jakaś część mnie chciała mu przerwać, ale nie zrobiłem tego ani razu, bo nie byłem w stanie się odezwać. Zabrakło mi słów. W tamtym momencie umiejętności krytykowania we mnie zamarły, a coś takiego jak „komplement" stało się dla mnie obcym słowem, którego nikt nie byłby mi w stanie wtedy wytłumaczyć. Jego śpiew odbijał się w mojej głowie echem, powtarzając za nim pojedyncze linijki o brunecie, który pewnej nocy postanowił przyjść na plażę i spędzić swój czas na molo, do momentu kiedy niebo oblało się na nowo kolorami. O chłopaku, który według niego miał śmiesznie małe zęby i sterczące włosy, o których nigdy mu nie wspomniał, chociaż nie raz miał ochotę je przygładzić. O nastolatku, który przemoczony i przemarznięty siedział na poniszczonych deskach, popijając tanie piwo, zamiast wrócić do przyjaciół. O ładnym uśmiechu, prostym nosie oraz dziwnie małych, ale za to jak pięknych oczach. O osobie, którą dźwięk strun przyciągał niczym śpiew syren, żeglarzy. O kimś, kto nie miał planów na przyszłość i, mówiąc to na głos, zawstydzał się w sposób jakiego prawie-piosenkarz nigdy nie widział. O „B", którego pokochałby, gdyby nie obawa, że przestanie przez to dostrzegać w nim tego, co najpiękniejsze, i że skończy jak chłopak mówiący swojej brzydkiej dziewczynie, że jest idealna, choć wcale taka nie była. Bo nie ma osoby idealnej i to według Chanyeola było najpiękniejsze.
    Chanyeol zapytał tylko raz co o tym myślę, ale ja nie odpowiedziałem. Nie powtórzył pytania, a szturchnął mnie i z zadowolonym uśmiechem wcisnął do ręki odkorkowane wino. Nie zwlekałem z upiciem słodkiego alkoholu z gwintu i nie zwracałem uwagi na stróżki spływające po brodzie oraz szyi. W tamtej chwili wszystko dla mnie stanęło w miejscu i nic nie miało znaczenia. Nic poza melodią rozchodzącą się cały czas po mojej głowie, która nie dołączyła do ciszy panującej wokół nas a która skryła się głęboko we mnie, nawet na chwilę mnie nie opuszczając.
- Mam dobre przeczucia – odezwał się pierwszy, przerywając ciszę, jaka zapanowała odkąd tylko odłożył gitarę. Leżeliśmy na pickupie, przykryci kocem, co jakiś czas upijając łyk taniego wina. Niebo było różowe, a chmury fioletowo-szare. Przekręciłem głowę w jego stronę, przyglądając się jego prawemu profilowi. Ręce miał pod głową i uśmiechał się pod nosem, patrząc ku górze. - Za niedługo zdarzy się coś dobrego i uda mi się podbić inne serca niż to twoje.
    Przekręciłem się na bok, unosząc się przy tym na łokciu, i wbijałem w niego wzrok tak długo aż w końcu na mnie spojrzał. Gdy to zrobił, obdarowałem go najbardziej szczerym uśmiechem, jaki ten świat widział, i choć nie płakałem, chciałem to zrobić. Nie wiem dlaczego, ale byłem w tamtej chwili bliski płaczu.
- Wierzę.
    To był chyba właśnie powód. Tamtego wieczoru uwierzyłem Chanyeolowi jak nikomu innemu. Byłem przekonany, że spełni swoje marzenia i zostanie piosenkarzem, bo nikt inny na to nie zasługiwał tak bardzo jak on. Nikt nigdy nie pokochał muzyki i nie oddał się jej całym sobą jak czerwonowłosy prawie-piosenkarz. Chciałem zobaczyć całe miasto oklejone plakatami promującymi jego trasę koncertową, chciałem zobaczyć puste półki w sklepach muzycznych pod nalepką z jego nazwiskiem. Chciałem nasłuchiwać się rozmów dziewczyn w klasie o tym, jaki ich idol ma piękny uśmiech, niepowtarzalne spojrzenie i wyjątkowy głos. Pragnąłem płakać, że znowu nie zdążyłem kupić biletu na koncert. W tamtej chwili jego marzenie i moje stało się poniekąd wspólne. Tak jak Chanyeol pragnąłem, aby słowo „prawie" przy „prawie-piosenkarz" zniknęło w nieznane.
- I będę pierwszym, który kupi płytę.
    Szeptałem, ale nie dlatego, że się wstydziłem bądź bałem się złożyć obietnicę. Szeptałem, ponieważ to, co było w tamtej chwili między nami, było zbyt intymne, by przerywać to normalnym tonem. Chanyeol przekręcił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie. Jego tęczówki stały się nieznacznie jaśniejsze, podczas gdy źrenice rozszerzyły się, jakby zażył coś chwilę wcześniej. Nie byłem pewny, czy uśmiechnął się, czy nie, bo nim zdążyłem zwrócić na to uwagę, pochyliłem się, składając na jego ustach pocałunek.
    Dotyk naszych warg trwał i trwał, pojawiały się jedynie ułamkowe sekundy na wzięcie głębokiego oddechu. Gdy moja ręka zaczęła się osuwać przez zbyt długie podpierania się na niej, Chanyeol uniósł się, by zaraz się nade mną pochylić. W tamtej chwili miałem wrażenie, jakby był jeszcze większy niż wtedy, gdy stał obok mnie bądź gdy siedzieliśmy na molo. Jedna z jego dłoni opierała się tuż obok mojej głowy, czasami ciągnąc mnie lekko za przygniecione włosy, podczas gdy drugą przytrzymywał mój podbródek, odchylając delikatnie głowę. Nasz pocałunek był pełen namiętności, ale był wolny i opanowany, jakby w tamtej chwili zastępował wszystkie niewypowiedziane dotąd przez nas słowa. Jego ciało napierało na mnie, gdy umiejscawiał się między moimi zgiętymi nogami i przyjemnie ocierało, gdy narzucał na plecy cienki koc. Zachłannie zachłysnąłem się powietrzem, gdy odsunął się od moich warg, będąc gotowym, że już za moment do nich powróci, ale nie zrobił tego. Jego usta zaczęły wędrować po mojej szyi, składając na niej delikatne pocałunki. Oblewała mnie fala przyjemnych dreszczy, gdy szeptał coś niezrozumiałego prosto w skórę. Uchyliłem powieki, gdy ostrożnie pozbył się ze mnie koszulki i wsunąłem powoli palce w farbowane włosy, zaczynając je delikatnie przeczesywać oraz gładzić. Wargi Chanyeola muskały po moich barkach, obojczykach i brzuchu, podczas gdy ja przyglądałem się jak pięknie wyglądał okryty pomarańczową poświatą zachodzącego słońca. Z każdą chwilą oddychałem coraz głośniej i szybciej, gdy uderzała we mnie fala gorąca. Zacisnąłem mocno włosy, gdy zakręcił językiem wokół mojego biodra, sprawiając, że cicho stęknął, odsuwając się. Odsunął się tylko na krótki moment, by pozbyć się ciemnej bluzy i zaraz na nowo się nade mną pochylić. Przejechał bardzo powoli opuszkami palców wzdłuż mojego brzucha, wywołując drżenie i potrzebę wstrzymania oddechu. Jego twarz była blisko mojej, patrzyliśmy sobie w oczy, a nasze oddechy mieszały się ze sobą wzajemnie. Uśmiechał się lekko, rozpinając mi spodnie na tyle wolno, bym czuł się komfortowo z coraz mniejszą ilością ubrań na własnym ciele.
- Baekhyun – wyszeptał, zmuszając mnie do kilkukrotnego zamrugania, by pozbyć się delikatniej mgiełki, którą pokryły się moje źrenice. - Czy ty...
    Pokręciłem delikatnie głową, mocniej zginając nogi w kolanach i zajmując się głaskaniem jego nagich ramion.
- Nie – szepnąłem, powodując na jego twarzy delikatny oraz rozczulony uśmiech.
- Ja też nie – przyznał wciąż ściszonym tonem, zaraz obdarowując moje wargi kolejnym czułym pocałunkiem, który od razu oddałem tak samo jak samego siebie.

        Tamtego wieczoru ja byłem jego, a on był mój.
    Nasze ubrania z każdą chwilą coraz szybciej znikały, a nasz pocałunek, choć wciąż powolny, stawał się bardziej namiętny i intymny. Dłonie czerwonowłosego gładziły całe moje ciało, doprowadzając mnie do potrzeby wydawania z siebie cichych jęków i wyginania pleców w lekki łuk. Chwile przed tym, co miało prędzej czy później nadejść, chłopak spojrzał mi w oczy, szepcząc jak bardzo chciałby mnie pokochać.
    Z początku prawdopodobnie bolało bardziej niż powinno, mimo że Chanyeol starał się robić wszystko powoli i ostrożnie. Nie śpieszyliśmy się z niczym, bo w końcu był to pierwszy dla nas obojga raz i sam na pewno miał liczne obawy, choć tego w ogóle nie pokazywał. Ból i łzy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy nastąpiła wyczekiwania przeze mnie przyjemność, która swoją intensywnością zrekompensowała mi długotrwałe uczucie rozrywania. To, co czułem, było nieporównywalne do wszystkiego, co przeżyłem w ciągu moich osiemnastu lat. To było coś, czego z nikim innym nie doświadczyłbym w żaden lepszy czy gorszy sposób, bo nikt inny nie był czerwonowłosym prawie-piosenkarzem i chociaż nie miałem porównania, to byłem przekonany, że nikt nawet w połowie nie całował tak dobrze jak Chanyeol, że nikt na świecie nie powodował u nikogo takiej fali dreszczy nie do końca płynnymi ruchami bioder i nikt nie zostawiał tak pięknych malinek na szyi, barkach czy brzuchu.
    I może nie był to idealny pierwszy raz, bo każdy z nas popełnił kilka bolesnych błędów, to nie byłem w stanie wyobrazić sobie kogoś innego na miejscu tego czerwonowłosego chłopaka bądź innego miejsca niż pickup na opuszczonym parkingu. Nie chciałbym przeżyć żadnego innego zbliżenia, niż to które trwało tamtej nocy, bo choć nasze było nieidealne, to właśnie w tym tkwiła garstka perfekcji.
    Przykryty kocem leżałem wtulony w Chanyeola, wbijając wzrok w jego leżącą na boku gitarę. Opuszkami palców rysowałem mu przeróżne, niewidzialne wzory na skórze, choć miałem wrażenie jakbym swoim dotykiem starał się zostawić znaczący ślad na jego ciele, który zobaczy każda osoba, jaka będzie go miała w objęciach. Chciałem żeby każdy wiedział, że to ja byłem pierwszą osobą, która pokochała jego twórczość i że to ja zostałem jego pierwszym fanem, jak i kochankiem pewnej letniej nocy.
    Farbowany chłopak bawił się moimi włosami, na zmianę gładząc po plecach i sprawiając że z każdą chwilą, stawałem się coraz bardziej senny. Nawet jego głos nie do końca mnie rozbudził.
- Miałeś rację.
- Hm?
- Piszę nieidealne piosenki – przyznał, a kiedy już miałem się odezwać, nakrył mnie bardziej kocem i odetchnął głęboko. - Ale to dlatego, że ich bohaterami są ludzie, którzy tak samo jak one nie są idealni.
- Jedna, którą napisałeś jest idealna – powiedziałem, zamykając oczy. - Idealna piosenka, o nieidealnej osobie.
♦♦♦
     Obudziłem się, czując u swojego boku przyjemne ciepło i słysząc melodię, która poprzedniego wieczoru sprawiła, że zapomniałem jak się oddycha oraz mówi. Gdy uchyliłem powieki, Chanyeol spał, a gitara leżała tam, gdzie ją widziałem nim zasnąłem. Uniosłem się lekko, pozwalając zsunąć się kocu z moich ramion, i zadrżałem lekko pod wpływem chłodu. Usiadłem ostrożnie, rozglądając się niemrawo. Dookoła wisiała gęsta mgła, przez którą przebijały się promienie słoneczne zaczynające z każdą chwilą coraz bardziej razić po oczach. Przejechałem dłonią po twarzy, głęboko oddychając i obejrzałem się przez ramię na śpiącego chłopaka. Wyglądał beztrosko i spokojnie, ale momentami zaburzał to grymas, który przypomniał jakiś tik nerwowy. Uniosłem delikatnie brwi, rozczulony tym widokiem, ale zaraz zszedłem z samochodu i ubrałem się jak najszybciej, chroniąc się przed chłodem.
    Gdy zawiązałem buty i wyprostowałem się, oddech utkwił mi na chwilę w płucach. Przyjrzałem się zaspanej twarzy prawie-piosenkarza i jego błyszczącym oczom z jeszcze lekko nieprzytomnym spojrzeniem. Jego włosy były rozczochrane, a na ustach gościł delikatny uśmiech, gdy drapał się po tyle głowy, przymykając lekko oczy. Część jego nagiego do pasa ciała zaatakowały złociste promienie słoneczne, a ja pomyślałem, że to najpiękniejszy widok, jaki do tej pory widziałem. Wyglądał błogo i pięknie niczym grecki bóg, i gdybym tylko umiał malować, kazałbym mu tak pozostać, dopóki nie uwieczniłbym tego na płótnie.
- Idziesz już? - zapytał, przeciągając się.
- Nikomu nie dałem znać, że znikam z imprezy i że nie wracam na noc – zauważyłem, zaczynając się masować po karku. - Powinienem wrócić zanim się obudzą.
- Jasne – powiedział, wsuwając na siebie koszulkę.
    Tylko tyle. Jasne.
   Jeszcze chwilę mu się przyglądałem, nim odwróciłem się na pięcie, ruszając przed siebie. Jednak Chanyeol pozwolił mi zrobić zaledwie kilka kroków, by zaraz zatrzymać mnie, nie używając przy tym słów czy kontaktu fizycznego. Ustałem w miejscu, spoglądając w stronę oddalonej dróżki, która nas tu przyprowadziła. Moje kąciki ust drżały przez moment nim uniosły się delikatnie ku górze, a ciało przyjemnie rozluźniło się, pozwalając mi po chwili na obejrzenie się przez ramię w stronę samochodu. Chłopak szarpał za struny, sprawiając że moje uszy atakowała jego pierwsza idealna piosenka, przez którą oddałem mu się całym sobą i przyglądał mi się, leniwie się przy tym uśmiechając.
- Odwiozę cię.
♦♦♦
     Chanyeol odwiózł mnie do najbliższego zakrętu przy domku, w którym pomieszkiwałem. Nie chciałem ryzykować bliższym podjazdem, bo któryś z chłopaków mógł nie spać, a ja stanąłbym w niezręcznej sytuacji tłumaczenia się, kto przywiózł mnie po całej nocy aż pod dom. Kiedy odwróciłem głowę w jego stronę, on stukał palcami o kierownice i mi się przyglądał. Po spędzeniu razem nocy nie odczuwałem, aby cokolwiek między nami się zmieniło. Dalej tkwiliśmy w bliżej nieokreślonej relacji, której nie mieliśmy potrzeby chrzcić jakąkolwiek niepotrzebną nazwą. Było dobrze jak było i wystarczyło, że czuliśmy się w swoim towarzystwie jak przy nikim innym. Wpatrywaliśmy się w siebie długie minuty, a może to były tylko ulotne sekundy. Nie byłem pewny, bo przy nim czas stawał, a jednocześnie przyśpieszał. Kiedy patrzyliśmy sobie w oczy miałem wrażenie, że trwało to całą wieczność, a kiedy spacerowaliśmy lub siedzieliśmy w czasie ulewy w pustym garażu czułem, że wszystko płynie tak szybko jak piasek przelatuje między palcami. To było coś niepowtarzalnego.
    Opuściłem samochód bez złożenia pocałunku na jego miękkich wargach, bez wtulenia się w jego tors i bez żadnego zbędnego słowa. Nie żegnałem się z nim, bo wiedziałem, że jeszcze tego samego dnia wpadnę w pajęczynę jego melodii. Kiedy trzasnąłem drzwiami, zrobiłem dwa kroki do tyłu i rzuciłem mu ostatnie spojrzenie nim odjechał. Uśmiechał się i nie liczyło się to, czy robił to do mnie, dzięki mnie czy po prostu miał ochotę unieść kąciki ust. Był szczęśliwy, tak samo jak ja.
    Gdy wszedłem do domku i rozejrzałem się po cichu po każdym z pomieszczeń, okazało się, że jedynymi osobami, które wypełniały pustkę, byli Malie z Krisem. Spali na swoim łóżku w tych samych ubraniach, w których wiedziałem ich zeszłego popołudnia nim od nas uciekli. Przyglądałem się im chwilę, zastanawiając się, w jakiej pozycji ja spędziłem całą noc z Chanyeolem.
    Podczas prysznica moje myśli krążyły wokół dwójki, której brakowało. Co do Sehuna byłem pewny i nie przejmowałem się zbytnio, jednak Jongdae nie był tak oczywisty. Mógł spać gdzieś w obecności jakiejś kobiety bądź samotnie pod jakimś klubem albo na plaży. Pokręciłem lekko głową, starając się odgonić wszelkie złe wizje, i udało mi się to, gdy tylko opuściłem kabinę. Stałem na środku łazienki, wpatrując się w swoje odbicie, i z uśmiechem na twarzy podziwiałem krwistoczerwone ślady na różnych częściach mojego ciała. Podszedłem trochę bliżej, by lepiej je zobaczyć i zacząłem przesuwać po nich powoli palcem, wywołując dreszcze na wspomnienie tego jak, muskały mnie miękkie wargi prawie-piosenkarza. Westchnąłem głośno, opierając się dłońmi o umywalkę i pochylając się do przodu. Przymknąłem oczy, pozwalając melodii na głośniejsze brzmienie niż ciche szumienie gdzieś w okolicach potylicy.
    Siedząc w salonie, zajadałem się odgrzaną pizzą, obserwując jak ledwie żywy blondyn wraca jako pierwszy do domu. Jego włosy były w nieładzie, ubrania założone na lewą stronę, a w okolicach ust miał ślady rozmazanej szminki. Gdy tylko zacząłem kręcić głową, by uświadomić mu jak beznadziejnie wyglądał, on wyrwał mi z ręki jedzenie, które miałem zamiar ugryźć i ruszył po schodach, co chwilę ciężko wzdychając. Niedługo po nim pojawił się Jongdae, przynosząc mi przy tym ulgę na sercu. Nie wyglądał tak źle jak Sehun, ale jego rodzice raczej nie byliby z niego tak dumni jak on w tamtym momencie skacowany. Gdy do mnie podszedł, położył dłonie na moich ramionach i nachylił się blisko, aby mieć pewność, że dokładnie zrozumiem to, co miał zamiar mi przekazać.
- Chcę żebyś wiedział, że to w jakim jestem staniem, to twoja wina – mruknął, kiwając głową, a następnie wyprostował się, by ruszyć w stronę schodów. Zatrzymał się na czwartym stopniu, przyciskając dłoń do szyi i jęknął cicho. - I skocz mi proszę po jakąś aspirynę.
    Prychnąłem rozbawiony, wstając z kanapy, i zgarnąłem kluczyki do samochodu Sehuna. Przeszukałem całą apteczkę schowaną w bagażniku, jednak nie było tam śladu nawet połówki białej tabletki. Westchnąłem, drapiąc się po głowie, i zaraz zabrałem wszelkie drobniaki jakie znalazłem w schowku Mercedesa, by po tym od razu ruszyć w poszukiwaniu apteki. Na szczęście całej czwórki poszukiwany przeze mnie budynek okazał się nie być wcale tak daleko, ale na ich nieszczęście Chanyeol ze swoją gitarą okazał się być jeszcze bliżej. Nie spędziliśmy dużo czasu tamtego dnia, bo jednak czułem się zobowiązany poratowaniem przyjaciół magicznymi tabletkami, ale wystarczająco, by czerwonowłosy zagrał mi moją ulubioną piosenkę, jednak bez słów. Po prostu samą melodię, bym mógł ją jeszcze lepiej zapamiętać. Gdy Chanyeol skończył, a ja otrzeźwiałem po przesłuchaniu, zabrał mnie do pobliskiego sklepiku, w którym kazał mi kupić pewne składniki. Wychodząc stamtąd, zajadaliśmy się czekoladowymi rogalikami, podczas gdy on tłumaczył mi, jak z tego co kupiłem miała powstać najlepsza mikstura na kaca, którą leczyła go jego matka w co drugi weekend. Gdy zapytałem dlaczego w co drugi, przyznał, że pozostałych nie pamięta. Później podprowadził mnie pod ten sam zakręt, powtarzając co i z czym zmiksować, aby najlepiej smakowało, a ja tylko kiwałem głową z uśmiechem, nie wspominając o tym, że nie posiadamy czegoś takiego jak mikser.

    Mimo braku urządzenia udało mi się stworzyć nie najlepiej wyglądającą papkę i poczęstować tym każdego z moim umierających przyjaciół, podając im na deser białe tabletki. W głębi podziękowałem sobie kilka razy za to, że poszedłem z Chanyeolem bez słowa, gdy tylko nachylił się nad moim uchem. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym tam został. Moje nerki i wątroba prawdopodobnie też nie.
♦♦♦
     Dziewiątego dnia wszyscy poza mną zajadali się zamówionymi zupami z pobliskiej knajpy, ratując swoje zaalkoholizowane żołądki. Próbowałem ich gdzieś wyciągnąć, jednak posyłali mi tylko spojrzenia pełne pogardy i cierpienia. Nie miałem zamiaru przesiedzieć całego dnia z nimi, wysłuchując jak było im źle, więc przebrałem się i wyszedłem. Spacerowałem po miasteczku, trzymając dłonie w kieszeni, gdzie znalazła się czerwona piłeczka, o której całkowicie zapomniałem. Uśmiechnąłem się pod nosem, ale zaraz wziąłem głęboki wdech, gdy moją głowę zaatakowały myśli o zbliżającym się wyjeździe. Czternaście dni wydawały się być idealne, nie za dużo ani nie za mało na zrelaksowanie się i spędzenie czasu z przyjaciółmi, jednak nigdy nie brałem pod uwagę, że poznam jakiegoś prawie-piosenkarza, który sprawi, że dwa tygodnie okażą się być o wiele za krótkie. Czas leciał z każdą chwilą coraz szybciej, a ja nie mogłem sobie wyobrazić, by tak po prostu wsiąść w samochód i odjechać. Nie potrafiłem sobie wyobrazić dnia, kiedy się obudzę i nie wyjdę zaraz z domu, by natrafić na dźwięk szarpania strun. To wszystko brzmiało strasznie obco i sprawiało, że zastanawiałem się nad przedłużeniem wakacji. Nie miałem na myśli porzucenia szkoły, by spędzić każdy dzień do końca życia na obserwowaniu jak Chanyeol rozwija się ze swoją twórczością. Tydzień. Dodatkowe siedem dni brzmiało całkiem w porządku.
     Myśląc nad tym, zatrzymałem się przy wysokiej bramie, która oddzielała zwykłą część miasteczka od tutejszej sceny. Podszedłem tam, dostrzegając otwartą bramkę, przez którą bez wahania wszedłem na teren, który okazał się być większy niż mi się wydawało, tak samo jak sama scena, na której stał czerwonowłosy chłopak. Krążył w tą i w tamtą, przejeżdżając palcami po strunach, i krzywił się, gdy nie wychodziło mu to tak, jak prawdopodobnie chciał. Podchodząc bliżej, przyuważyłem, że miał zamknięte oczy, a wyraz jego twarzy wskazywał na to, jak bardzo był skupiony.
    Zająłem jedno z niewygodnych miejsc mniej więcej w środkowym rzędzie i oparłem stopy o oparcie przede mną. Przyglądałem się uważnie, jak marszczył brwi, jak na jego czole pojawiały się cienkie zmarszczki i jak jego ciało momentalnie odprężało się, gdy zaczynał śpiewać swoją pierwszą, idealną piosenkę. Reagowałem na nią tak samo jak za pierwszy razem. Nie mogłem się ruszyć, mrugnąć ani wziąć głębszego wdechu. Wszystko wydawało się być całkiem inne, kiedy ta historia roznosiła się echem dookoła nas. Nie doprowadzało mnie to do płaczu, ale nie powodowało też uśmiechu na mojej twarzy. Ta piosenka sprawiała, że wszystko ulatywało, ale w taki sposób, że jakaś część mnie chciała więcej. Jakaś część mnie zdążyła się już od niej uzależnić, a kolejna pokochać każdy pojedynczy dźwięk i każde pojedyncze słowo. Być może po cichu oczekiwałem, że końcu powie na głos, że napisał ją dla mnie i o mnie. Chciałem to usłyszeć.
     Chrząknąłem, tępo mrugając, gdy poczułem na sobie jego wzrok. Chanyeol stał na scenie z opartą przy nodze gitarą i wpatrywał się we mnie bez słowa. Kolejny raz czas stanął, gdy tylko zacząłem przyglądać się jego oczom, których blask dało się zauważyć nawet z dzielącej nas odległości.
- Kiedyś stąd zniknę, wiesz? - odezwał się, ostrożnie odkładając instrument i siadając przy krawędzi. Wziął wdech nosem, a chwilę potem głośno wypuścił powietrze ustami. - Kiedy poczuję, że coś gdzieś na mnie czeka, po prostu wsiądę w samochód i odjadę. Zatrzymam się dopiero tam, gdzie poczuję, że to jest to miejsce.
- Kiedy? - zapytałem, krzyżując ręce.
- Jeszcze nie wiem – przyznał, kręcąc głową. - Może jutro, może za tydzień, a może nawet dzisiaj. Kto wie?
    Chwilę jeszcze na niego patrzyłem, po czym odchyliłem głowę i wbiłem wzrok w zachmurzone niebo. Odetchnąłem głęboko, ale cicho, wsłuchując się w kroki, które chłopak stawiał, gdy kierował się w moją stronę. Zajął miejsce jeden rząd za mną i oparł się rękami o oparcie obok mnie, lecz nie spojrzałem na niego.
- Nie pożegnasz się ze mną? - zapytałem i dopiero po tym przekręciłem głowę w lewą stronę.
     Między naszymi twarzami był minimalny odstęp, dając mi możliwość przyglądania mu się, póki jeszcze stamtąd nie zniknął, lub pocałowania go. Nim zdążyłem zastanowić się, która z tych opcji brzmiała lepiej lub być może rozsądniej, Chanyeol drgnął w moją stronę, składając na mych wargach delikatny pocałunek. Nie trwało to długo jak tamtego wieczoru i nie było w tym ani krzty namiętności. Nasz krótkotrwały dotyk warg był przepełniony czułością i delikatnością, sprawiając że jego wargi wydawały się być jeszcze miększe niż ostatnio. Było to niesamowicie przyjemne, jednak gdy niepośpiesznie się odsunął, po plecach przeszedł mnie zimny dreszcz. Uchylając powieki i spoglądając na jego usta, poczułem jakby to było nasze pożegnanie, które zamykało wszystko co dotychczas przeżyliśmy. Miałem tylko nadzieję, że nie każe mi o wszystkim zapomnieć, bo nie byłbym w stanie pozbyć się z głowy melodii, którą pokochałem.
- Nie lubię pożegnań – powiedział, a ja uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Oczywiście, że nie lubił. - Czuję się wtedy, jakbym miał się z tą osobą więcej nie spotkać – przyznał, a ja przekręciłem się bardziej w jego stronę, opierając łokieć o plastikowe oparcie.
- Sądzisz, że jeszcze kiedyś się spotkamy? - zapytałem i szczerze powiedziawszy bardziej rzuciłem to w przestrzeń, nie chcąc znać odpowiedzi na to pytanie. A mimo to, dostałem ją.
- Oczywiście – prychnął rozbawiony, marszcząc przy tym śmiesznie brwi. - Podczas mojego pierwszego koncertu będę stał na scenie i wypatrywał cię w pierwszym rzędzie.
    Milczałem długą chwilę, analizując to co wtedy tak pewny siebie powiedział, po czym prychnąłem rozbawiony, kiwając głową.
- Sądzisz, że zdążę kupić bilet? I to jeszcze pod sceną?
    Chłopak zaśmiał się krótko, a następnie wstał i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Jeśli nie zdążysz, przyjdź przed koncertem na tyły budynku, w którym będę występował – powiedział, nabierając powagi. - Będę czekał do ostatnich trzech minut przed rozpoczęciem się koncertu.
- I dostanę specjalną wejściówkę? - zapytałem, uśmiechając się pod nosem na samo wyobrażenie, po czym wstałem, chwytając wyciągniętą w moją stronę dłoń.
- Co więcej, jeśli przyjdziesz, zabiorę cię na całą moją trasę koncertową i podczas każdego mojego występu, będę zapraszał cię na scenę, przedstawiając ludziom mojego pierwszego fana. - Chanyeol wyglądał tak poważnie jak jeszcze nie miałem okazji zobaczyć, jego głos był przepełniony obietnicą, a oczy błyszczały coraz bardziej. Ściskając cały czas moją dłoń, zrobił krok do przodu i pochylił głowę, stukając nasze czoła ze sobą. - Więc błagam, upij się dzień przed rozpoczęciem sprzedaży biletów i obudź się dopiero po ich wyprzedaniu.
    Stałem nieruchowo z lekko rozchylonymi ustami, przez które nie chciało mi przejść nawet jedno słowo, a co dopiero bardziej skomplikowana wypowiedź. Chanyeol patrzył na mnie błagalnie i wyczekująco, a moje kolana uginały się pode mną z każdą chwilą coraz bardziej. Wyciągnąłem dłoń do przodu i ścisnąłem lekko skrawek jego koszulki tak jak wieczorem siódmego dnia, gdy prowadził mnie w nieznane. Wydobyłem z siebie głuche kaszlnięcie, uśmiechając się lekko pod nosem.
- Dobrze – powiedziałem, ożywiając tym jego spojrzenie. - Upiję się.
     Zawiał delikatny wiatr, który pogładził nasze policzki, robiąc to zamiast naszych dłoni. I chociaż krzyczało we mnie jedno zdanie, nie byłem w stanie wypowiedzieć tego na głos. Nie byłem w stanie poprosić go, by obiecał mi, że na każdym koncercie zaśpiewa swoją pierwszą idealną piosenkę, mówiąc że stworzył ją dla mnie i o mnie. Nie zrobiłem tego, bo nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet jednego zdania, które by jej dotyczyło, i byłem pewny, że odpowiedziałby mi coś w stylu „skoro wiesz dla kogo i o kim ją stworzyłem, to po co miałbym to mówić na głos?" albo "skoro ty to wiesz, to po co inni mają wiedzieć?". Chanyeol taki właśnie był. Lubił mieszać, choć prawdopodobnie nie robił tego specjalnie.

     Tamtego dnia spędziliśmy czas razem do momentu, gdy niebo pokryło się czernią, a półksiężyc utkwił gdzieś wysoko między gwiazdami. Idąc przez miasteczko, prawdopodobnie każda mijająca i lekko krzywiąca się osoba miała nas za parę. Nie ukrywam, że momentami sam czułem się jakby faktycznie tak było. W chwili, gdy czerwonowłosy łapał mnie za rękę, ciągnąc w nieznane, gdy przeczesywał mi włosy palcami i szeptał do ucha ostatnie słowa kolejnych nieidealnych piosenek, czułem się bardziej prawdziwie niż przez kilka miesięcy mojego pierwszego oraz jedynego związku. Chanyeol nie robił nic, czego nie robiłby mój były chłopak, a mimo to nigdy nie odczuwałem takiej potrzeby odwzajemnienia uśmiechu lub reagowania na dotyk czy szept. Nie umiałem samemu sobie wyjaśnić dlaczego tak było, bo w końcu nie byłem w nim zakochany i nie postrzegłem go jako tego jedynego. Może powodem było to, że Chanyeol nie obsypywał mnie komplementami tak, jak robiła to cała masa ludzi, a ciągle mówił o moich niedoskonałościach, które zauważał i na które ja sam nigdy nie zwróciłem uwagi. Nie czułem się ani trochę głupio i nie było mi też niezręcznie. Chłopak nie śmiał się, nie kpił ani nie marszczył brwi z obrzydzeniem, wręcz przeciwnie. Przysuwał się bliżej i zaczynał gładzić po wszelkich, nawet tych najmniejszych bliznach, strupkach czy pękniętych naczynkach, szepcząc jak bardzo mu się one podobają i ciesząc się jak małe dziecko, że nikt wcześniej nie zauważył tych drobnych cząstek z których się składam.
     Gdy weszliśmy wieczorem do jednego z klubów, który słynął z karaoke, Chanyeol zaśpiewał tam swoje stare wypracowanie, ignorując tekst na ekranie i rytm piosenki. Kiedy ludzie buczeli, ja jako jedyny stałem, głośno uderzając o siebie dłońmi. Ochrona prędko się nas pozbyła, a my, słysząc trzask drzwi, zaczęliśmy się głośno śmiać, wyobrażając sobie jak w któreś wakacje Chanyeol ma zaśpiewać tam kilka kawałków z jego nowej płyty i nim zaczyna występ, wspomina pewne wakacje, gdy go stamtąd wyrzucono.
    Rozstaliśmy się bez pocałunku, czułego dotyku czy szeptania sobie do uszu o tym jak wspaniały był to dzień. Nie musieliśmy tego robić, bo obydwoje cały czas czuliśmy smak naszych warg na swoich własnych, uśmiech oraz patrzenie sobie w oczy zastąpiło dotyk fizyczny, a szepty były zbędne. Obydwoje dobrze wiedzieliśmy o tym, czego nie wypowiadaliśmy na głos i nikt poza nami nie musiał wiedzieć. Nim odszedłem w swoją stronę, wręczyłem mu czerwoną piłeczkę tkwiącą cały dzień w mojej kieszeni i czekającą na zmianę właściciela. Uśmiechnąłem się, patrząc na czerwony materiał w jego dużej dłoni.
- Przechowaj ją dla mnie – poprosiłem, przyciągając tym zaskoczone spojrzenie. - Dasz mi ją zamiast specjalnej wejściówki na twój koncert, gdy już się spotkamy na tyłach.
    Chłopak nic nie powiedział, jedynie szeroko się uśmiechnął i ścisnął ją mocniej.
-
     Następny dzień zaczął się dziwnie błogo. Czułem jakbym lewitował, a wzięcie oddechu stało się jeszcze łatwiejsze niż dotychczas. Siedziałem na materacu oparty o ścianę i przymykając oczy, zacząłem się wsłuchiwać w melodie, która cały czas krążyła po mojej głowie. Cokolwiek robiłem ona nieustannie mi towarzyszyła, powodując chęć wybiegnięcia z domu, by odnaleźć Chanyeola i poprosić go o zaśpiewanie albo chociaż o zgranie samej melodii.
    Po wzięciu najszybszego prysznica w całym moim osiemnastoletnim życiu, wybiegłem wręcz z ośrodka, nie zostawiając żadnej wiadomości na stoliku i nie zamykając drzwi na klucz. Z kanapką w dłoni szedłem uliczkami, mijając ludzi gotowych na wylegiwanie się na plaży, którą też na chwilę odwiedziłem, ale z innych powodów, tak jak każde miejsce, które Chanyeol mi pokazał. I przysięgam, że tamtego dnia zrobiłem tyle kilometrów co nigdy w życiu, desperacko wsłuchując się we wszystko co wydało jakiś niespodziewany odgłos. Zatrzymywałem się w kilku miejscach na dłużej, momentami wręcz krzycząc imię chłopaka i wołając że pragnę, by mi zaśpiewał tak pięknie jak wieczorem siódmego dnia naszej znajomości. Moje zdzieranie sobie gardła nie sprawiło, że Chanyeol zaczął grać, prowadząc mnie tym do siebie. Snułem się więc bezczynnie jeszcze długie godziny, odwiedzając nawet domek, który mi pokazał, jednak najdłużej czasu spędziłem na plastikowym siedzeniu, przyglądając się pustej scenie jak i pustemu miejscu w rzędzie za mną. Chanyeola oraz jego gitary nigdzie nie było i w pierwszej chwili pomyślałem z nutą szczęścia, że pewnie w środku nocy obudził się z tym swoim dobrym przeczuciem, o którym ciągle mi mówił, wsiadł w samochód i po prostu odjechał przed siebie, jak zwykle o nic nie dbając. Jednak im dłużej wpatrywałem się w pustą przestrzeń, przekręcając głowę w bok, zaczynałem się czuć poniekąd oszukany. Byłem przekonany, że poprzedniego dnia czerwonowłosy mówił to wszystko od tak sobie, tak przyszłościowo, a z każdą chwilą uświadamiałem sobie, że on po prostu mnie poinformował, że stamtąd wyjeżdża. Że pocałunek, który złożył na moich ustach naprawdę był nie-pożegnaniem. I kiedy mijałem bramkę, kierując się w stronę ośrodka, dotarło do mnie, że on wszystko musiał mieć zaplanowane na tamten dzień. Miał spędzić ze mną czas, a w nocy, kiedy ja niczego nieświadomy kładłem się spać, on wsiadł do samochodu i odjechał.
     Idąc przez miasteczko, próbowałem się pogodzić z tym, że po prostu odjechał i zostało mi jedynie czekać na jego pierwszy koncert, który być może dopiero miał być naszym początkiem wszystkiego. Mimo to, zatrzymywałem się na jakikolwiek dźwięk, mając nadzieję, że to coś dłuższego i brzmiącego jak gitara. Wybierając dłuższą drogę na wszelki wypadek, gubiąc się kilka razy w uliczkach bez przejścia, nie usłyszałem niczego, co w magiczny sposób zaczęłoby mnie do siebie przyciągać. Z jednej strony czułem, jakbym o czymś zapomniał, jakbym coś gdzieś zostawił i teraz musiał nauczyć się bez tego żyć, a z drugiej cieszyłem się, bo zamiast kombinować z przedłużeniem sobie wakacji, po prostu chciałem wrócić jak najszybciej. Chciałem żeby czas przyśpieszył, żeby zaczęła się szkoła, a może nawet i praca. Bylebym wracał zmęczony całym dniem do domu, dostrzegając ogromny bilbord ogłaszający wielkie wydarzenie jakim miał być koncert Park Chanyeola.
    Nie ukrywam, że moje serce stanęło na moment, gdy wchodząc do domu usłyszałem dźwięk szarpania strun. Nie był on przyjemny, a wręcz bolały uszy od wyżywania się na instrumencie, ale czułem się zbyt zdezorientowany, by zwrócić na to uwagę. Zrobiło mi się gorąco na samą myśl, że mógł tam siedzieć przez ten cały czas, podczas gdy ja błądziłem po miasteczku, marząc jedynie o wpadnięciu w pajęczynę melodii.
    Kiedy sztywnym krokiem wszedłem głębiej do pomieszczenia, stanąłem momentalnie wryty jakby ktoś oblał mnie szybkoschnącym cementem. Nie zwróciłem uwagi na zaskoczonych moim widokiem przyjaciół ani na Krisa, który przeklinał, gdy jedna z pękniętych strun poraniła jego dłoń. Stałem w miejscu i miałem wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Po mojej głowie bez końca odtwarzały się słowa Chanyeola:

    „Jestem tam, gdzie słyszysz dźwięki strun."

    A potem moje własne skierowane w jego stronę:

    „Dźwięk strun staje się synonimem twojego imienia.”
   Przeniosłem spojrzenie z telewizora na gitarę z pękniętą struną, którą Chińczyk odłożył na bok, a następnie z powrotem na ekran. Moje dłonie drżały, na skórze pojawiła się gęsia skóra, a oddech świstał. Widok, który dotarł do moich oczu nie sprawił, że popłynęły mi łzy. Widok samochodu, na których kochałem się z Chanyeolem i na którym uwierzyłem w jego marzenie, nie sprawił, że zachciałem krzyczeć. Widok pojedynczych części samochodowych leżących w gęstej kałuży krwi nie sprawił, że zacząłem cierpieć. Jednak widok tego w jakim stanie był wyciągany spod płonących kawałów czerwonowłosy chłopak i widok policjantki podnoszącej czerwoną, zepsutą piłeczkę sprawił, że zerwałem się, biegnąc na górę. Po drodze upadłem kilka razy, nabijając sobie siniaki i tworząc liczne otarcia, ale nie czułem bólu. Nic również nie czułem, siedząc zamknięty w pokoju przez następne trzy dni. Głód i potrzeby fizjologiczne były mi obce tak samo jak umiejętność mówienia, gdy pozostali na zmianę dobijali się do mojej tarczy przed światem jaką były drewniane drzwi. Moje wargi były poranione od ciągłego przygryzania, dłonie zdobiły ślady wbijanych paznokci, a moja głowa pękała od szarpania się za włosy. Nie czułem nic i to doprowadzało mnie do szaleństwa. Nie płakałem, nie krzyczałem i nie planowałem samobójstwa. Nie cierpiałem, chociaż cholernie tego chciałem, bo cierpienie było czymś czego mógłbym się o wiele szybciej pozbyć, niż pustki, która mi towarzyszyła i która była o wiele gorsza od wszystkiego co mogło mnie dopaść. Przeklinałem w myślach wszystko i wszystkich, mocniej owijając się kocem. Jakaś część mnie zwyczajnie umarła i ciągnęła za sobą każdą kolejną, gdy w mojej głowie rozchodził się dźwięk melodii przynoszącej wspomnienia ostatnich dni. Czułem się źle jak nigdy w życiu, gdy cała czwórka w końcu postanowiła wyważyć drzwi, poszarpać mną i powydzierać się. Czułem się potwornie, kiedy, opowiadając im o tym wszystkim, nie uroniłem nawet łzy, choć byłem w stanie tylko szeptać, jąkając się co jakiś czas. I kiedy sądziłem, że pustka, którą odczuwałem przez te dni była najgorsza, myliłem się i uświadomiłem to sobie dopiero, gdy Malie nazwała to tragiczną, wakacyjną miłością. Wtedy poczułem się jak potwór i wrak.
- Nie – powiedziałem mechanicznie, zamierając w miejscu i wbijając wzrok w podłogę. - Żadna tragiczna i wakacyjna miłość. Ja nie byłem w nim zakochany, po prostu pokochałem pewną piosenkę.
    Po tym już tylko słyszałem dźwięk kropel uderzających o parapet za oknem. Padało bez przerwy od trzech dni, a to przynosiło mi słowa Chanyeola, który śpiewał do mnie, stojąc na stole bilardowym szóstego dnia: "if I lose you baby (...), if you walk away everyday it will rain, rain, rain".**
     I teraz kiedy siedzę w pędzącym pociągu, wspominając każdy dzień sprzed piętnastu dni, dociera do mnie to, że naprawdę nie kłamałem, zaprzeczając słowom Malie. To, co było między nami, nie było miłością i żaden z nas nie był w sobie zakochany. Chanyeol uwielbiał pisać nieidealne piosenki, a ja uwielbiałem ich słuchać. Uwielbiałem wytykać mu błędy i nonsens w tym co tworzył, w piosenkach tak nieidealnych jak osoby żyjące w historiach, o których śpiewał. W piosenkach, do których wymyślał nowe słowa i w których nadużywał „ajajaj" bądź „jejeje", gdy nie wiedział o czym zaśpiewać. W ciągu tych kilku dni, w których miałem okazję poznać prawie-piosenkarza tylko jedna piosenka sprawiła, że nie byłem w stanie powiedzieć nic złego, a tym bardziej dobrego, bo człowiek łatwiej krytykuje niż docenia. To była pierwsza idealna piosenka o niekoniecznie idealnej osobie. O osobie, która naprawdę uwierzyła, że Park Chanyeol pewnego dnia stanie na scenie przed tłumem krzyczących fanów. O osobie, która siedzi teraz w pustym przedziale, wbijając paznokcie we własne dłonie. O osobie, która pokochała pewną piosenkę, bo nie zdążyła pokochać jej autora.
    I zdaję sobie sprawę z tego, że w oczach wielu dzieciaków byłem jednym z tych szczęściarzy, którzy mieli zaplanowane wakacje od kilku miesięcy, że według wielu dzieciaków byłem jednym z tych, którzy mieli spędzić niezapomniane wakacje w gronie najlepszych przyjaciół. Według moich najbliższych byłem tym, który miał po raz pierwszy posmakować wolności, jadąc jako pełnoletnia osoba w gronie ludzi nie będących nikim z rodziny. Według wszystkich byłem tym, który w końcu mógł liznąć trochę życia jako ktoś odpowiedzialny za własne czyny. I gdyby ktoś tylko poznał tę historię, prawdopodobnie zazdrościłby mi tego, że przeżyłem coś tak niepowtarzalnego. Ale szczerze, gdybym tylko wiedział, że jako szczęściarz mający grupkę przyjaciół, dowód w portfelu i odpowiedzialność przyczepioną do własnego karku, przeżyję każdy dzień z tą samą osobą, każdego dnia w innym miejscu, słuchając nie do końca idealnych piosenek, nie pojechałbym. Dlaczego? By potem każdego kolejnego dnia nie odtwarzać w głowie tej samej melodii, w kółko i w kółko, aby nie poszła w zapomnienie, bo jedyna osoba, która mogłaby mi ją na nowo przypomnieć, nie żyje.

   Wieczność. 
   To właśnie ona jest tym co uchroniło nas przed wpadnięciem w coś tak płytkiego i nietrwałego jak miłość.





*Miasteczko wymyślone na potrzeby tego fanfiction, inspirowane Sielpią Wielką.
**Bruno Mars - It Will Rain / "Jeśli stracę Cię kochanie (...), jeśli odejdziesz, codziennie będzie padać, padać, padać."